M.W.: Violet, jesteś niezwykle kreatywną osobą o wielu nieprzeciętnych pasjach. Czy mogłabyś je pokrótce wymienić i opisać?
V: Moją największą pasją w życiu jest spanie. Bardzo lubię też jeść i oglądać horrory, żeby potem trzy razy sprawdzać, czy drzwi wejściowe są zamknięte. Ale Ty pewnie pytasz o cosplay! Jest to moje hobby, pasja, zawód. Zajmuję się nim od 10 lat; w międzyczasie skończyłam studia kostiumograficzne, żeby lepiej ogarnąć temat. Przeszłam też przez każdy szczebel „kariery” – od uczestnika konkursu cosplay, przez jurora, komentatora, ambasadora, aż po organizatora. Od dziecka uwielbiałam zaglądać do szafy mamy, a bale przebierańców były wydarzeniem roku! Zawsze miałam zdolności manualne, ale dopiero na studiach graficznych zrozumiałam, że nie szły one w kierunku pędzla i ołówka, a raczej igły i nitki.
M.W.: Niewtajemniczeni odbiorcy zapewne nie wiedzą na czym polega cosplay; jest to artystyczne hobby, pewien odłam modelingu, a może wyłącznie zabawa?
V: Cosplay to (najprościej mówiąc) przebieranie się za postaci z popkultury. Wynajdywanie ciekawych bohaterów i odtwarzanie ich kostiumu, zachowania, ruchów, mimiki. Cosplay jest więc połączeniem: gry aktorskiej, scenopisarstwa, marketingu, kostiumografii, fryzjerstwa i charakteryzacji… oraz mnóstwa innych, artystycznych kierunków! Połączenie tych wszystkich twórczych oraz ekspresyjnych zajęć w jedno i rozwijanie ich w środowisku, które to akceptuje oraz sobie pomaga, daje nam ogrom satysfakcji. Cosplay dał mi jako kobiecie i artystce dużo pewności siebie. Cóż, może nie jest to tylko doraźne wcielanie się w różne wojowniczki czy czarodziejki, a wzajemnie przenikanie się ich silnych osobowości z moją? W konsekwencji to bardzo pomaga w codziennym życiu.
M.W.: Projektujesz swoje kostiumy i akcesoria własnoręcznie, czy sprowadzasz gotowe elementy ubioru danej postaci?
V: Od dawna noszę się z zamiarem zakupu gotowego stroju, ale moja cebulowa dusza na to nie pozwala. Koszt kostiumu znacznie przewyższa sumę, jaką należy zapłacić za surowe materiały; oczywiście nie dodaję do tego zestawienia swojego czasu oraz pracy włożonej w stworzenie stroju. Dlatego właśnie wszystkie projekty tworzę sama. Zamawiam jedyne rekwizyty, bo nie posiadam warsztatu… nie wszystko da się zmontować na balkonie w bloku! Nie jestem w stanie podać również uśrednionej kwoty, gdyż niektóre stroje kosztują 5000 złotych, niektóre 100 złotych; a finalnie oba mogą wiernie oddawać oryginał. Ogromne znaczenie ma pochodzenie materiałów których używamy. Sprowadzanie ich spoza granic Polski (wbrew pozorom) nie zawsze wiąże się z wyższym kosztem. Jednak to już wybór artysty. Ja współpracuję ze sprawdzonymi sklepami i hurtowniami z Polski. Znam ich asortyment, więc mam pewność, że co do jakości. Nie muszę się martwić zakupami w ciemno, zatem mogę wydać nieco więcej. Poza tym od kilku lat większość strojów projektuję na zlecenie firm. Niektóre marki chcą mieć ciekawy element na swoim stoisku czy w firmie, co daje mi dostęp do najlepszych dostępnych technologii i materiałów. Mój najdroższy kostium kosztował mniej więcej 1500 złotych – a był robiony „po taniości”! Gdybym chciała użyć pięknych, wytwornych tkanin, kosztowałby pewnie z 5000.
M.W.: Czy jest to hobby dla każdego? Nawet osoby, które nie mają smykałki do projektów DIY, mogą się tym zajmować?
V: Nasze środowiskowe hasło to: „COSPLAY JEST DLA WSZYSTKICH i COSPLAY TO ZABAWA” i całkowicie się z nim zgadzam! Cóż, w moim przypadku zabawa zamieniła się w pasję i zawód, ale każdy może się przebrać za swoją ulubioną postać, pokazać się na konwencie, albo zrobić super sesję! Na tych, którym brakuje zdolności manualnych, czeka armia artystów, którzy pracują na zlecenie tworząc kostiumy i rekwizyty. Kostiumy z „Gry o Tron” wymagają zaawansowanego skilla krawieckiego, ale te z Harry’ego Pottera są bardzo proste. Spokojnie da się je złożyć z ubrań dostępnych w naszej szafie… lub z niewielką pomocą Allegro.
V: Staram się nie postrzegać ich w kategoriach „przeszkód”, bo jednak świadomie i dobrowolnie postanowiłam się nimi przyozdobić. Jeśli „gryzą się” z daną postacią najczęściej zakrywam je ubraniem czy zbroją; to po prostu kolejny etap wcielania się w bohatera. Większość tatuaży posiadam w miejscach niewidocznych na pierwszy rzut oka. Te na przedramionach są trochę trudniejsze do ukrycia, ale jak do tej pory, zawsze znajdowałam jakieś sprytne rozwiązanie. W związku z tym, że muszę się jednak trochę przy tym nagimnastykować, od wielu lat przekładam moje plany zrobienia pełnych rękawów czy tatuaży w obrębie klatki piersiowej. Ograniczyłoby mi to wybór postaci. Osobiście (i jest to tylko moje zdanie) lubię kiedy cosplayer jest jak najbardziej podobny do odtwarzanej postaci. Podstawę tej sztuki stanowi jednak zabawa i wyrażanie siebie, więc poza sceną konkursową na pewno nie powiedziałabym drugiej osobie, że „nie pasuje do tej postaci, bo ma tatuaże”.
M.W.: Kto jest autorem twoich tatuaży i co one przedstawiają? Kiedy wykonałaś swoją pierwszą dziarę?
V: Lista jest długa, ponieważ kolekcjonuję tatuaże od kiedy skończyłam 18 lat. Najbardziej lubię portret mojego królika w cosplay’u jackalope’a autostwa Magdy Hipner. Styl Magdy idealnie pasował do tego, co miałam w głowie, ponieważ specjalizuje się ona w zwierzętach, a ja bardzo chciałam królika. Dogadałyśmy się i pojechałam do Zielonej Góry. Nie żałuję ani chwili z tych 6 godzin męki! Poza tym bardzo lubię tatuaże autorstwa Artema Sherstobitov; jako krawiec często potrzebuję pod ręką centymetra… a on zrobił mi taki wzór, oplatający nadgarstek. Na drugiej ręce poprowadził linię cięcia krawieckich nożyc, aż do opuszka palca. Moje stopy zdobią gwiazdy, które zrobiłam mieszkając jeszcze w Łodzi. Na żebrach z kolei po jednej stronie pikselowe, fioletowe serce (które jak się po kilku latach okazało, łudząco przypomina logo Katowic), a po drugiej awokado z czaszką – śmieszny tatuaż od Bartosza Panasa z Caffeine Tattoo. Był to też mój urodzinowy prezent od przyjaciółki.
M.W.: Czy mają one dla ciebie jakieś znaczenie, czy może nie przywiązujesz się za bardzo do symboliki?
V: Za każdym tatuażem stoi jakiś pomysł. Mają one znaczenie przenośne, ale jednocześnie mogą być odbierane jako estetyczne obrazki, co nie zaburza ich odbioru. Linia dookoła nadgarstka, o jakiej już wspominałam to bransoletka, ale równocześnie linijka. Kropka na palcu jest symbolem od przyjaciółki. Ważka na plecach to geometryczny motyw, inspirowany sztuką secesyjną oraz nawiązanie do jednej z moich ulubionych postaci komiksowych. Najbardziej oczywiste znaczenie mają chyba krawieckie nożyce i portret królika! (śmiech)
M.W.: Planujesz wykonać więcej dziar w przyszłości?
V: Na pewno! Ciągle szukam nowych tatuatorów i miejsc na ciele, na których mogłabym umieścić ich prace… jednak jak wspomniałam wyżej, jako aktywny cosplayer nie chcę utrudniać sobie pracy. Kombinowanie z zasłanianiem tatuażu na dłoni czy ramieniu byłoby dosyć problematyczne, więc te pomysły muszą poczekać aż zejdę ze sceny za kulisy.
M.W.: Na sam koniec, chciałabym wrócić jeszcze na chwilę do tematu związanego z cosplayem – jaka jest Twoja ulubiona gra komputerowa?
V: A to nieoczekiwana zmiana tematu! (śmiech) Gram od kiedy miałam 8 czy 10 lat, zatem trochę się ich nazbierało. Uwielbiam serie: „Oddworld”, „Assassin’s Creed”, „Patapon”, „Tomb Raider”, „The Journey”, najnowszą część „God of War”. Moje serce skradło też wiele pięknych gier indie: „Bastion”, „Limbo”, „Ori and the Blind Forest”. Wiele lat spędziłam również na graniu w „World of Warcraft”, ale chyba moją najulubieńszą grą pozostanie „Tetris”! 🙂