Skip to main content

Poznaj lepiej „Just Ink Tattoo”!

Warszawskie studio tatuażu „Just Ink Tattoo” w marcu tego roku obchodziło drugą rocznicę swojego otwarcia; niestety ze względu na pandemię, impreza odbyła się dopiero w czerwcu. W dzisiejszym artykule będziecie mieli okazję zobaczyć krótką relację z „urodzin” pracowni oraz zapoznać się z jej rezydentami. Musicie wiedzieć już na wstępie – w tym salonie czuć pozytywną, kobiecą energię! Jestem przekonana, że po lekturze wywiadów z artystami poczujecie również się Wam ona udzieli i będziecie w stanie poczuć klimat tego miejsca!


Krótka historia „Just Ink Tattoo”

Pracownia została założona dokładnie 1 marca 2019 roku przez Sylwię “Keroinę” Marcjanik oraz jej chłopaka Huberta. Od dawna zależało im na tym, aby wspólnie rozkręcić własny biznes, stąd też zdecydowali się na otwarcie salonu na warszawskim Ursusie. Wybór dzielnicy był nieprzypadkowy! Mieszkańcy stolicy z pewnością kojarzą tę część Warszawy jako spokojniejszą, pełną zieleni i wolną od miejskiego zgiełku. Urokliwa dzielnica sprzyja twórczej działalności oraz ogranicza ilość klientów-turystów, na jakich często można natknąć się w centrum dużych (nie tylko polskich) aglomeracji. 

“Just Ink Tattoo” jest zlokalizowane przy ulicy Kompanii Kordian 3 i raczej trudno jest tę miejscówkę przeoczyć! Wcale nie mam na myśli tu wystawnej witryny czy zbędnego przepychu, charakteryzującego niektóre studia, jakie przyszło mi odwiedzić. Wystarczy szybki rzut oka przez szybę by poczuć atmosferę tego miejsca, o której wspominałam na samym początku. W studiu dominuje kobieca siła i energia! Oczywiście panowie są tutaj również bardzo mile widziani i doskonale odnajdują się wśród tatuatorek, co potwierdzają zarówno Hubert, jak i Szymon, który dołączyła do ekipy na stałe już pod koniec lipca!


Słowo od właścicielki

M.W.: Sylwio, minęły 2 lata, odkąd studio zostało otwarte – czego nauczyło cię prowadzenie własnej pracowni?

S.M.: Cóż, niby to tylko 2 lata, ale bardzo wiele wyciągnęliśmy z Hubertem ze wspólnego prowadzenia własnego biznesu. Świadczenie usług na wysokim poziomie w takim kraju jak Polska, jest naprawdę trudną sztuką…, a my zawsze dajemy z siebie wszystko! Kiedy studio zaczyna się rozwijać, biznes wkracza na maksymalne obroty. Jeśli podejmujesz się tego samodzielnie…, możesz w pewnym momencie zapomnieć jak się nazywasz; ale właśnie dlatego jesteśmy we dwójkę. W pojedynkę byłoby naprawdę ciężko to wszystko zorganizować.  Poznaliśmy branżę tatuażu od podszewki i nieustannie spotykamy na swojej drodze nowe, wspaniałe osoby. To naprawdę niesamowite!

M.W.: Ekipa studia “Just Ink” stale się powiększa; czym kierujecie się dobierając kolejnych członków zespołu?

S.M.: Przede wszystkim zależy nam na osobach odpowiedzialnych, dla których tatuaż jest po prostu pasją, a nie tylko źródłem zarobku.

Nie ukrywamy, że jednym z głównych kryteriów poszukiwań jest (oczywiście oprócz umiejętności) poczucie humoru tatuażysty! Dbamy o dobrą atmosferę w studiu. Uwielbiamy ludzi i chcemy, aby każdy czuł się dobrze w naszym towarzystwie. „Just Ink Tatoo” tworzą osoby zżyte ze sobą, nadające na tych samych falach i dzięki temu… praca tutaj jest po prostu naszym dream job!

Just Ink Tattoo

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuażem i dlaczego postanowiłaś działać w tym zawodzie?

S.M.: Tatuażem zajmuję się od ponad 4 lat. Zaczynałam tak, jak to zwykle bywa – rysunek towarzyszył mi od dzieciństwa. Przez długi czas robiłam też prace na zamówienie. W wieku 14 lat skierowałam swoje zainteresowania ku fotografii i charakteryzacji, co jakiś czas wracając do rysunku. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię usiedzieć na miejscu! Potrzebowałam powrotu do rysowania; w dodatku moja rodzina od dawna namawiała mnie, bym zajęła się tatuażem. Więc szybciutko kupiłam zestaw do tatuowania i od tamtej pory działam bez przerwy.

M.W.: Watercolor to styl tatuażu “zarezerwowaby wyłącznie dla kobiet”? A może nie lubisz tego typu etykiet i stereotypów?

S.M.: Zdecydowanie NIE jest zarezerwowany wyłącznie dla kobiet! Wystrzegam się stereotypowego myślenia, bardzo go nie lubię. Oczywiście, że akwarelę można wpisać w bardziej mocny, „agresywny” projekt i właśnie za to ją uwielbiam. Maźnięcia farbą dodają całości niesamowitej ekspresji; są więc doskonałe dla osób, które nie są całkowicie przekonane do kolorowych wzorów.

M.W.: Masz na swoim koncie wiele branżowych i pozabranżowych sukcesów – to cenne, życiowe lekcje. Gdybyś musiała wskazać jedną, najcenniejszą z nich to byłaby to…

S.M.: Faktycznie, przez ten czas wiele się nauczyłam. Dzięki doświadczeniu z poprzednich dziedzin artystycznych mogę ocenić “na chłodno” niektóre sytuacje. Przepracowane lata pozwoliły mi również na udoskonalenie swoich umiejętności w pracy z ludźmi; rozpoznaję ich intencje, emocje. Dla mnie ciężka praca jest miarą największego, osobistego sukcesu. Cieszę się, że od wczesnych, nastoletnich lat zaczęłam udzielać się w Internecie. Bardzo szybko byłam wystawiona na krytykę, która mobilizowała mnie to do dalszej pracy nad sobą.

M.W.: Czujesz się osobą na tyle kompetentną, aby przekazywać swoją wiedzę dalej, kolejnym pokoleniom tatuatorów na przykład podczas seminariów?

S.M.: Powiem szczerze, że to trudne pytanie, bo miałam już pod opieką kilka praktykantek. Robiłam co mogłam, spędzałam wiele godzin na szkoleniu każdej z nich. Chciałam pokazać im różnice między dobrymi, a złymi praktykami, by każda miała równe szanse stać się profesjonalistką w przyszłości. Dziewczyny używają wielu moich patentów, które sama wcześniej opatentowałam, a to znaczy, że nauka nie poszła w las (śmiech)! Jednak z perspektywy czasu wiem, że kolejnych praktykantów do studia niestety nie przyjmiemy, bo wymaga to ode mnie nie tylko niesamowitego skupienia i wzięcia na swoje barki odpowiedzialności, ale też ogromu czasu. Pracuję naprawdę dużo, więc w istocie nie mam kiedy się tym zająć, przynajmniej w chwili obecnej. Jeśli chodzi o seminaria…, zupełnie szczerze – nie mam zielonego pojęcia! Może, gdyby ktoś wykazał zainteresowanie…? Lubię dzielić się wiedzą, którą zgromadziłam przez cały ten czas. Jednak od razu zaznaczam przy tym, iż szkolenia byłyby przeznaczone wyłącznie tylko dla osób, które mają już jakieś podstawy. 

M.W.: Poza tatuowaniem zajmujesz się także fotografią, malarstwem, art-resin, makijażem…, jesteś osobą, która potrzebuje “wyżywać się” artystycznie na wielu polach?

S.M.: Zdecydowanie tak! Ja jestem wręcz “chora” na tym punkcie, nie potrafię usiedzieć w miejscu. Pracuję naprawdę sporo – potrafię być wykończona i wiem, że czasami narzucam sobie zbyt szybkie tempo. Ale 2 dni wolnego to dla mnie masakra! Muszę tworzyć. Chciałabym, żeby doba była dłuższa, wówczas miałabym czas na wszystkie hobby, które kocham! Niestety każde z nich jest bardzo praco oraz czasochłonne, więc trudno mi je ze sobą pogodzić w jednym czasie. A przecież się nie rozdwoję (śmiech)!

Just Ink Tattoo

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuażem i dlaczego postanowiłaś działać w tym zawodzie?

K.: Tatuażem zajęłam się na początku 2019 roku. Marzyłam o  tym, by zostać tatuatorką od dziecka, kiedy to w wieku 11 lat po raz pierwszy natknęłam się w telewizji na program “Miami Ink”.

M.W.: Czy od razu trafiłaś do studia “Just Ink Tattoo”?

K.: Praktyki odbywałam w innym salonie, później zaczęłam działać na własną rękę. Miałam swoją małą pracownię w domu. Do “Just Ink” trafiłam w tym roku i…, to zdecydowanie najlepszy ruch, na jak zdecydowałam się w swojej (krótkiej) zawodowej karierze. Żałuję tylko, że zawitałam tutaj tak późno!

M.W.: Czerń czy kolor – jesteś w stanie określić w jakim stylu czujesz się najlepiej? 

K.: Kocham szarości i czernie, kolory to zdecydowanie nie moja bajka.

M.W.: Twoje autorytety ze świata sztuki to…

K.: Zdecydowanie Mark Ryden – uwielbiam jego obrazy! Mogłabym oglądać je całymi godzinami, ciagle odnajdując nowe, ukryte znaczenia. Kolejny artysta, którego dorobek sobie cenię, należy do grona klasyków i jest nim Michał Anioł. Mam w swoim życiu cel; bardzo chciałabym przed śmiercią zobaczyć jego dzieła w Kaplicy Sykstyńskiej. Inaczej nie odejdę w spokoju z tego świata (śmiech)!

M.W.: Zauważyłam, że jesteś “psiarą” i uwielbiasz rasy w typie bull! Czy wychowanie staffika jest trudne i wymaga doświadczonej ręki właściciela?

K.: Oj tak, jestem psiarą! Moja teściowa martwi się, że jedyne wnuki jakich się w życiu doczeka to będą pieski (śmiech). Psy w tym typie rasy są ciężkie do wyszkolenia. Ich przyszłym właścicielem musi być osoba doświadczona; trzeba posiadać wiedzę na temat podejścia i wychowania takiego czworonoga. Nie podjęłabym się opieki nad moim Bundym, gdyby nie obycie i przygotowanie, jakie wyniosłam z rodzinnego domu. Cóż, było warto! Te istoty mają naprawdę wielkie serca i są bardzo rodzinne!

Just Ink Tattoo

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuażem i dlaczego postanowiłaś działać w tym zawodzie?

E.M.: Tatuuję od około 3 i pół roku. Tak się złożyło, że to mój wymarzony zawód z dzieciństwa. Już jako mała dziewczynka kupowałam pierwsze, branżowe “gazetki”, oglądałam “Miami Ink” i jakoś…, po prostu byłam zafascynowana tą dziedziną. Rysuję odkąd pamiętam. Ta forma artystycznej ekspresji była, jest i będzie dla mnie naturalnym środkiem wyrażania siebie, więc wizja utrwalenia rysunku na ludzkiej skórze wydawała mi się magiczna! Mimo upływu czasu nadal postrzegam sztukę tatuażu w ten sposób.

M.W.: Po zdjęciach na twoim IG wnioskuję, że większość projektów przygotowujesz ręcznie, nie wykorzystując w tym celu tabletu, zgadza się?

E.M.: Tak, wszystkie projekty rysuję ręcznie; zazwyczaj za pomocą tuszu i kredek. Stawiam na klasyczny sposób projektowania, bardzo go lubię. Jednocześnie, jestem trochę “atechnicznym zwierzątkiem” – nieszczególnie jarają mnie nowoczesne zabawki. Podejrzewam jednak, że w niedługim czasie przerzucę się na tablet, by tworzyć nowe wzory na życzenie klientów. To po prostu szybsze i dużo bardziej wygodne.., ale autorskie flashe dalej będę tworzyć ręcznie. No i oczywiście – nie odmówię sobie zakupu kolejnych kredek!

M.W.: Magia, rośliny, zwierzęta – dlaczego akurat takie motywy lubisz dziarać najbardziej?

E.M.: Ludzie, w zdecydowanej większości, kochają oglądać słodkie zwierzątka, a ja je po prostu zamieniam w flashe, które oni mogą później przygarnąć! A tak na poważnie; pod względem estetycznym najbardziej pasują mi właśnie tego typu tematy. Odnajduję się w nich, są przyjemne w rysowaniu. Odnoszę wrażenie, że możnaby je przedstawiać na nieskończoną ilość sposobów, dopasowując do każdego miejsca na ciele. Lubię kolory, struktury i wzory, które tworzy natura. Trochę ciągnie mnie też do magicznej, creepy stylistyki. Chyba miało na to wpływ moje zamiłowanie do fantastyki oraz horrorów. Złapałam prawdziwą zajawkę na rysowanie magicznych stworzeń i zwierzęcych hybryd, bo dają możliwość budowania i eksperymentowania z kompozycją!

M.W.: Typ klienta, którego najbardziej nie lubisz… 

E.M.: Chyba niczym cię tu nie zaskoczę. Osoby, które umawiają się na sesję, a później dziwnym przypadkiem nie trafiają do studia. Irytujący są również klienci przekonani, że zrobię im kopię cudzej pracy lub mojego własnego tatuażu (tak, miałam taką sytuację)! Nie podejmuję się również projektowania wzorów zupełnie nie w moim stylu – niektórzy tego nie rozumieją przez co są oburzeni kiedy im odmawiam. Nie lubię też jak ktoś na ostatnią chwilę zmienia cały pomysł, bez wcześniejszego skonsultowania tej decyzji ze mną. Bardzo cenię sobie: współpracę, rozmowę oraz wzajemny szacunek. To filary udanego tatuażu.

M.W.: Urbex to twoja zajawka; jakie było najciekawsze, opuszczone miejsce, które udało ci się odwiedzić?

E.M.: Najchętniej odwiedzam miejsca, które wyglądają jakby ludzie opuścili je w popłochu. Lubię także lokalizacje, kojarzone z jakimiś sprawami kryminalnymi lub uznawane za nawiedzone. Spore wrażenie wywarły na mnie: opuszczone prosektorium, szpital oraz istne perełki polskiego urbexu, czyli popularne okrąglaki. Niestety…, teraz w większości są już ruiną. Z oczywistych powodów nie podaję ich lokalizacji do publicznej wiadomości.

Just Ink Tattoo

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuażem i dlaczego postanowiłaś działać w tym zawodzie?

D.: Tatuuję już od 5 lat, ale ludzie z dziarkami od zawsze zwracali moją uwagę.Od małego ciągnęło mnie w tym kierunku.

M.W.: Motyw, który dziarasz najczęściej i masz go już serdecznie dosyć to…

D.: Kwiaty, kwiaty i jeszcze raz kwiaty! To motyw, który wykonuję najczęściej. Mogę go robić cały czas i w każdej ilości. Nie cierpię rozchwytywanego, “nieśmiertelnego” znaku nieskończoności oraz wzorów, nawiązujących do patriotyzmu.

M.W.: Gdybyś miała wybierać – tatuaż czy makijaż permanentny – z którego zajęcia mogłabyś zrezygnować?

D.: Prędzej zrezygnowałabym z makijażu permanentnego, ponieważ tatuaż daje mi dużo większą satysfakcję i poczucie spełnienia.

M.W.: Najtrudniejszy cover, jakiego się podjęłaś?

D.: Uważam że każdy cover jest na swój sposób trudny, ale…, czy któryś zapadł mi jakoś szczególnie w pamięć? Niekoniecznie. Najtrudniejsze są chyba wszelkiego rodzaju “tribalowe fantazje” klientów. No i gdy dana osoba wymaga od tatuatora czegoś niemożliwego; przykładowo chce z dużego tatuażu zrobić mały, albo z ciemnego, przeoranego – delikatne kwiaty.

M.W.: Przepis na udany wieczór po pracy – spotkanie z przyjaciółmi na mieście czy raczej “Netflix&chill”?

D.: Jestem raczej typem domownika. Uwielbiam siedzieć przy Netflixie robiąc nowe projekty. Jednocześnie lubię je spędzać z ziomkami ze studia – fajnie jest czasem wyskoczyć na przysłowiowego, luźnego drineczka (śmiech).

Just Ink Tattoo

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuowaniem i dlaczego postanowiłeś działać w tym zawodzie?

Sz.: Moja przygoda rozpoczęła się w 2016 roku. Tatuaż od razu stał się największą, życiową pasją, którą stale rozwijam.  Po kilkunastu latach robienia wszystkiego “na pół gwizdka”, wreszcie zacząłem poświęcać się w pełni czemuś, co prawdziwie kocham. Tatuatorska zajawka przyszła sama, ale wydaje mi się, że cały czas “siedziała we mnie”, gdzieś w środku. W szkole, zamiast słuchać nauczycieli na lekcjach, rysowałem; w pewnym momencie zaczęło brakować mi miejsca w zeszytach, nie przez ilość notatek a rysunków (śmiech)! Do tej pory pracowałem w kilku szczecińskich studiach oraz na guest spotach w Londynie – cały czas zdobywam doświadczenie.

M.W.: Jesteś jedynym tatuatorem w zespole “Just Ink Tattoo” – rola “rodzynka” ci nie przeszkadza? 

Sz.: Może to zabrzmi dziwnie, ale do tej pory nawet się nad tym nie zastanawiałem. Zespół “Just Ink Tattoo” jest na tyle zgrany, że nikt tego nie odczuł. Chociaż…, poniekąd czuję się “wyróżniony” (śmiech)!

M.W.: Kursowałeś między Wielką Brytanią a Polską – jakie różnice dostrzegasz między tymi dwoma środowiskami tatuatorskimi?

Sz.: Hmm, szczerze? W dzisiejszych czasach poziom, na jakim trzeba się utrzymać pracując w konkretnym stylu, jest coraz wyższy – zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. Moim zdaniem nie ma między tymi krajami jakichś większych, zauważalnych różnic. Artyści z całego świata pracują też u nas i często przyznają, że w ich rodzimych stronach obowiązuje podobna kultura pracy. Jeśli jednak chodzi o popularność technik i preferencje klientów, w Wielkiej Brytanii robi się zdecydowanie więcej oldschoolu.

M.W.:W czym czarno-szary realizm ustępuje innym stylom tatuażu?

Sz.: Moim zdaniem wszystko zależy od punktu widzenia. Każdy artysta ma swój styl. Dużo zależy od tego, jak zostanie wykonana praca. Czasem realizm lubi po wygojeniu “zgubić” kawałek tła, ale jeśli projekt będzie odpowiednio skontrastowany – problem znika. Istnieją różne sposoby, techniki i kreski, a każdy realista ma swój indywidualny, niepowtarzalny styl. Jednak, jeśli miałbym wskazać jedną rzecz…, cóż czas wykonania tatuażu realistycznego czasami dosłownie zabija!

M.W.: Jakim zajęciom lubisz oddawać się w wolnym czasie?

Sz.: Od dziecka rysowałem więc zdarza się, że do tego wracam, chociaż już nie tak często jaki kiedyś. Wolny czas raczej poświęcam rodzinie.


Guest artist – Mimi Bee Ink

Just Ink Tattoo

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuowaniem i dlaczego postanowiłaś działać w tym zawodzie? 

M.: Tatuowaniem zajmuję się od 3 lat, choć pierwszy raz miałam maszynkę w ręku nieco wcześniej, bo już w 2013 roku. Rysowałam od zawsze, a kiedy tylko zetknęłam się z tematyką trwałego ozdabiania ciała – nie było od niej odwrotu! Tatuaż “siedział” w mojej głowie i regularnie o sobie przypominał. Choć czasem trudno było mi znaleźć czas na rozwijanie tej pasji i jednoczesną pracę zawodową – udało się! Wszystko dzięki wsparciu mojego męża oraz pomocy kolegi, Krzyśka Lipińskiego z “HH Ink”.

M.W.: Wolisz tatuować za pomocą maszynki czy może preferujesz handpoke? Z tego co wiem obie techniki nie są ci obce!

M.: Maszynka daje mi większe możliwości, więc wolę pracować z nią. Handpoke jest dla mnie czymś relaksującym, ponieważ zwykle wykonuję go przy okazji imprez rekonstruktorskich. Ta technika kojarzy mi się z latem i z moim innym hobby czyli rekonstrukcją historyczną.

M.W.: Najczęściej tatuujesz motywy florystyczne i botanicznie – jak myślisz, dlaczego ostatnimi laty stały się one tak popularne wśród klientów salonów tatuażu?

M.: Stały się popularne bo są po prostu ładne! To bardzo kobiece wzory, znakomicie podkreślające kształty i łatwe do wkomponowania w niemal każde ciało. Ja kwiaty wykonuję z freehandu – daje mi to większe możliwości stworzenia naprawdę udanej, ciekawej kompozycji. Wiele klientek przy wyborze kwiatów podkreśla również swoje przywiązanie do natury; w ich przypadku nie jest to jedynie kwestia estetyki.

M.W.: Najbardziej problematyczne miejsce na ciele, jakie wytatuowałaś w swojej karierze to…

M.: Według mnie najbardziej problematyczne miejsca to te, które są dla klienta na tyle bolesne, że nie jest w stanie wytrzymać w bezruchu podczas sesji.

M.W.: Zauważyłam, że interesuje cię celtycka kultura i mitologia. Skąd wzięło się to zamiłowanie?

M.: Kulturą lateńską – związaną z Celtami – zainteresowałam się dzięki rekonstrukcji historycznej. Historia antycznego barbaricum jest tajemnicza i magiczna. Ci ludzie nie pozostawili po sobie świadectw pisanych, ale nie przeszkadzało im to w wyrabianiu pięknych przedmiotów, bogato zdobionych ornamentami, które są obecnie moją inspiracją ku tworzeniu projektów tatuaży. Świat antyku i świat tatuażu spotykają się jeszcze na scytyjskim stepie – w górach Ałtaju, na płaskowyżu Ukok pod kurhanami chowano koczowniczych arystokratów. Ich ciała były gęsto pokryte pięknymi tatuażami fantastycznych zwierząt, splecionych ze sobą w walce. Te wzory, nawet jak na nasze współczesne standardy, wciąż wyglądają imponująco i zachowują przy tym swój niepowtarzalny charakter.

Przydatne linki