Skip to main content

Początki kariery tatuatorki

M.W.: Jak długo zajmujesz się tatuowaniem i jak wylądowałaś w studiu Azazel?

J.: Tatuuję już bardzo długo. Ponad 9 lat temu postawiłam swoją pierwszą kreskę w boxie Banana Ink, na konwencie w Krakowie. Miesiąc później zaczęłam naukę pod okiem specjalisty w studiu tatuażu. Chociaż najwięcej zawdzięczam mojej mamie; to ona od początku wierzyła, że byłabym w tym dobra, jeszcze zanim sama wpadłam na ten pomysł. Co prawda myślałam wówczas o tatuażu na sobie, ale nie wiem czy kiedykolwiek sama wpadłabym na to, żeby tatuować kogoś. Dzięki niej jestem dzisiaj w tym miejscu swojej zawodowej kariery. 🙂 

W pewnym sensie zostałam zaproszona do Tattoo Gallery by Azazel. Wiedziałam, że rozstanie z moim poprzednim studiem jest nieuchronne…, a takie informacje w naszej branży bardzo szybko się rozchodzą (śmiech). Dzięki temu, a może raczej przez tę “pocztę pantoflową” dostałam nową propozycję szybciej, niż sama zaczęłam szukać. Dla mnie studio tatuażu to nie tylko miejsce pracy, ale przede wszystkim drugi dom, w którym spędzam tyle samo, lub więcej niż we własnym. Taką atmosferę może stworzyć fajna zgrana ekipa; nam się udało!

M.W.: Jak twoja technika zmieniała się na przestrzeni lat? Kto pomógł ci w osiągnięciu takiego poziomu, jaki reprezentujesz obecnie?

J.: Po prawie dekadzie tatuowania, przyznaję zupełnie szczerze, że co najmniej 5 pierwszych było ciągłą nauką. Chociaż, w zasadzie zdobywam doświadczenie cały czas: ciągle próbuję, testuję i wprowadzam nowe rzeczy. Nigdy nie miałam kogoś, kto mógłby mnie naprowadzić, kto jasno wskazałby mi co robię źle. Od początku uczyłam się sama. Wspomniałam wcześniej, że podjęłam praktyki w studiu – to prawda, ale tam nabyłam inne umiejętności: jak złożyć maszynkę, jakie są rodzaje igieł czy jak poprawnie postawić kreskę. 

To tam zrobiłam pierwszy tatuaż na skórze, jednak wszystko trwało tylko dwa tygodnie. Później tatuowałam znajomych, rodzinę…, znajomych znajomych! Przez chwilę rezydowałam w szczecińskim studiu; później znów w domu, gdzie miałam już swój odpowiednio przygotowany kąt. Następnie trafiłam do salonu w Warszawie – byłam tam jedyną tatuującą osobą. Robiłam wszystko, czego zażyczył sobie klient: napisy, realizm, oldschool. Wówczas wykonywałam dużo ręcznych rysunków, dużo pracowałam w Photoshopie, dzięki czemu podszkoliłam się w projektowaniu wzorów. Zawsze dawałam z siebie 100%, więc wszystkie prace były poprawne technicznie, choć wiedziałam, że ktoś, kto specjalizuje się w danym stylu zrobiłby to lepiej. 

Jednak po czasie ta rutynowa praca przestała sprawiać mi przyjemność. Nie chciałam być tatuatorką “od wszystkiego”. Niesamowicie jarałam się neotradem; w zasadzie odkąd chwyciłam za maszynkę. Sporo takich rzeczy rysowałam, sporo ich wykonałam. Kolor towarzyszył mi od zawsze, jednak w którymś momencie stwierdziłam, że to nie to. Przeglądałam profile artystów i kiedyś przypadkiem trafiłam na prace Kamila Mokota. Zakochałam się w tych cienkich, niby niechlujnych kreskach, które tworzyły wspaniałą całość! Innym razem klient zażyczył sobie koloru, który “nie trzyma się formy.” Postanowiłam połączyć szybkie, sketchowe kreski z kolorami. Zaczęłam projektować więcej takich wzorów; ludziom się to spodobało, więc rysowałam coraz więcej! Znów wróciłam do punktu wyjścia, czyli nauki nowej techniki od podstaw. Każdy kolejny tatuaż wychodził mi lepiej, coraz lepiej… i tak oto wyglądają moje obecne prace.j 🙂 Może, gdybym od samego początku miała swojego nauczyciela,  szybciej  osiągnęłabym poziom, jaki reprezentuję dzisiaj. A może robiłabym realistyczne portrety (śmiech)? Nie wiem czy kiedykolwiek powiem, że osiągnęłam już wszystko, że nauczyłam się dokładnie tyle, ile bym chciała.








M.W.: Dlaczego zdecydowałaś się na watercolor? Co pozwala ci on wyrazić w porównaniu z innymi stylami w sztuce tatuażu?

J.: Nigdy się na niego nie zdecydowałam – on po prostu sam przyszedł i powiedział, że sprawi mi frajdę! 🙂 Chociaż w życiu jestem zorganizowaną osobą (mam to po tacie), wszystko muszę mieć poukładane, dopięte na ostatni guzik, to w tatuażu pokazuję swoje “drugie oblicze”. W pracach stawiam na spontaniczność. Choć zawsze przygotowuję projekty “na tip-top”, to tatuując, nieraz stwierdzam, że kilka wyjechanych poza pierwotny wzór kresek, będzie wyglądało lepiej. Lubię ten bałagan, lubię kiedy te rozrzucone kreski i plamy łączą się w fajną, oryginalną całość. Uwielbiam, kiedy kolor krzyczy; może to kwestia pewnej życiowej równowagi? Każdy z nas rozkłada szaleństwo i spokój na swój sposób. 

 

M.W.: Często tatuujesz domowe zwierzaki – koty i psy. Twoje pupile są dla Ciebie źródłem inspiracji przy projektowaniu tego typu wzorów?

J.: Dla mnie koty i psy to życie; nie ma nic piękniejszego niż zwierzak, który zawsze cieszy się na twój widok. Kocha bezwarunkowo oraz jest najbardziej szczerą istotą na świecie. Wszystkie psiaki i kociaki są moimi inspiracjami; nie tylko te, których jestem właścicielką. Dla każdego posiadacza zwierzęcia to jego pupil jest najwspanialszy, a ja cieszę się, że wszystkie z nich mogę uwiecznić na skórze. Każdy zwierzak będzie z nami do końca swojego życia, wiernie podążając za swym właścicielem, zawsze. Z ludźmi nigdy nic nie wiadomo, ludzie się zmieniają, a zwierzęta z czasem przywiązują się jeszcze bardziej. 

Dla mnie koty i psy to życie; nie ma nic piękniejszego niż zwierzak, który zawsze cieszy się na twój widok. Kocha bezwarunkowo oraz jest najbardziej szczerą istotą na świecie.








Z miłości do pomagania…

M.W.: Zauważyłam, że chętnie angażujesz się w różne akcje charytatywne i społeczne. Czy uważasz, że artyści tatuażu mogą dużo zdziałać w tej kwestii, dzieląc się swoją twórczością?

J.: Uważam, że każdy może dużo zdziałać. Niezależnie od tego czy ma 10 milionów obserwujących na Instagramie, czy 10 tysięcy, 100…, lub czy w ogóle posiada konto. Niezależnie od wykonywanego zawodu: tatuator, sprzedawca, nauczyciel, prawnik. Jeśli przekaże dalej wiedzę o tym, w jaki sposób pomagać – to już wiele znaczy. Oczywiście można wiele mówić, a przede wszystkim i tak trzeba te słowa zamienić w czyny. Jednak w pierwszej kolejności, trzeba usłyszeć potrzebujących. 

Osobiście najchętniej angażuję się w pomoc zwierzakom; jestem wolontariuszem w schronisku dla bezdomnych zwierząt w Celestynowie. Z czworonogami jestem związana najmocniej, wiem o nich dużo, więc sporo informacji o różnych akcjach publikuję na swoich profilach. Uważam, że każdy powinien działać w sposób adekwatny do swoich możliwości

M.W..: Poza tatuowaniem interesujesz się również makijażem – traktujesz to bardziej jak odskocznię od pracy, czy może zdarza ci się wykonać komuś profesjonalny make-up, odpłatnie?

J.: W kwestii makijażowej jestem totalną amatorką. Traktuję to bardziej jako zajawkę; kiedy mam więcej czasu to po prostu lubię się “pobawić”. To również pewnego rodzaju sztuka; nowe, artystyczne wyzwanie. Makijaż może sprawić, że poczujemy się piękniej. Dzięki niemu na jeden dzień stajemy się kimś innym. Nigdy nie wykonywałam makijaże odpłatnie i nie planuję tego robić. Czasami zdarzy mi się umalować mamę czy przyjaciółkę…, jednak na jakieś “wielkie wyjście” wolałabym, żeby zrobił to ktoś, kto zna się na tym lepiej, (śmiech).

M.W.: Jakie masz plany na resztę tego roku?

J.: Najtrafniejsza odpowiedź na to pytanie w 2020 roku 2020 to – przetrwać (śmiech)! Na pewno poświęcę więcej czasu swoim psiakom schroniskowym…, bo tyle w tym roku mogę jeszcze zaplanować.

Autor:

Marta Wierzba