Skip to main content

Jack Hammer Frost: strach ma wielkie oczy

Mieszane sztuki walki zyskały na popularności w ostatnich czasach; my, jako widzowie coraz chętniej oglądamy MMA, a nasi idole próbują swoich sił w oktagonie. Jednym z internetowych twórców wideo, który już w sierpniu zadebiutuje na ringu FEN MMA jest Jack Hammer Frost. Niestety kontuzja barku spowodowała, że artysta słynący nie tylko z szalonych pomysłów, które na YouTubie z zapartym tchem śledzi ponad 100 tysięcy osób, musiał zrezygnować z pojedynku w maju. Jednak to pozwoli mu przygotować się lepiej do tej walki; a tak się składa, że jego plan treningowy jest bardzo napięty!

Jack poza regularnym tworzeniem treści na YouTube jest również znany ze swojego zamiłowania do tatuaży…, nie tylko tych oldschoolowych! Dlaczego zdecydował się na wytatuowanie (kultowych) lodów „Ekipy” i jak w ogóle wygląda praca youtubera od kulis?


100 tysięcy w 1 rok

M.W.: Twoja kariera na YouTubie prężnie się rozwija – w nieco ponad rok dorobiłeś się ponad 100 tys. obserwatorów. Zapytam nieco przewrotnie – jak udało ci się to osiągnąć, bez wywołania ogólnointernrtowej dramy?

J.F.: Tak faktycznie, można powiedzieć że sukces przyszedł szybko, chociaż początkowo planowałem przebić granicę 100 tysięcy widzów w pół roku. Jednak – nic na siłę. Unikam internetowych dram, co bardzo mnie cieszy, chociaż niektórzy twórcy kierują się zasadą: „nieważne co mówią, ważne żeby mówili”. Może gdybym był jej wierny, to liczby rosłyby szybciej. Wolę jednak postawić na jakość. Raczej nie doświadczam linczu ze strony użytkowników YouTube’a, a moje materiały zbierają pozytywne oceny w niemal 90%. Poza tym na początku wrzucałem materiały na kanał „Jack Frost”, który obecnie funkcjonuje jako poboczne konto. To tam eksperymentowałem z formatami. Niestety…, treści wrzucane na „Jack Frost” były często demonetyzowane, mimo że spełniały warunki serwisu, a ja musiałem się z czegoś utrzymywać. Dlatego zdecydowałem założyć drugi kanał, który prężnie się rozwija i obecnie jest moim głównym źródłem dochodu.

M.W.: Czy w ciągu tego roku swojej działalności na tym serwisie zauważyłeś jakieś zmiany w funkcjonowaniu tego serwisu?

J.F.: Tak. Wydaje mi się, że kiedyś YouTube dużo częściej demonetyzował treści, wytaczając twórcom spory na przykład o prawa autorskie. Może zabrzmi to dziwnie, ale serwis stał się miejscem przyjaznym internetowym twórcom wideo – traktuje nas nieco łagodniej. Więcej treści, nawet tych uważanych za kontrowersyjne, przechodzi weryfikację pomyślnie. Może będę odosobniony w mojej opinii, bo sporo youtuberów narzeka na politykę platformy, ale mnie udaje się działać na niej bez większych problemów.

M.W.: Jako niespełniona wielbicielka urbexu muszę zapytać cię, dlaczego zainteresowałeś się tą tematyką i skąd pomysł na połączenie jej z contentem komediowym?

J.F.: Kilka razy udało mi się wyprodukować viralowe filmiki, więc po prostu testowałem różne formaty. Chciałem odkryć tę zależność, by móc nie raz, nie dwa powtórzyć osiągnięty sukces. Eksperymenty pozwoliły mi wywnioskować, że ludzie najchętniej oglądają właśnie tego typu materiały. Łącząc horror z elementami komediowymi czy commentary, jestem w stanie dotrzeć do szerokiej grupy odbiorców. Te liczby stale rosną i co najważniejsze – mam wierną bazę widzów. Tworzymy w sieci zgraną społeczność, co napawa mnie dumą.


Polska vs. zagranica – kto robi to lepiej?

M.W.: Kiedyś miałam kilkuletni “romans z YouTube’m” i wiem, że bycie internetowym twórcą wideo to praca…, często na dwa etaty! Ile czasu zajmuje ci przygotowanie odcinka?

J.F.: Sam montaż to czasem nawet 14 godzin spędzonych przed komputerem. Oczywiście zdarzają się produkcje, przy jakich jestem w stanie uporać się z materiałem w 2 godziny, ale zazwyczaj praca nad złożeniem materiału zajmuje cały dzień. W moich produkcjach wykorzystuję efekty specjalne, muzykę, dźwięki; samo „pokolorowanie” filmu klatka po klatce bywa bardzo absorbujące. Widz, oglądając gotowy, kilkuminutowy filmik, często nie zdaje sobie sprawy, jak wiele czasu pochłania jego przygotowanie. Obecnie, mając do dyspozycji dwóch montażystów, jestem w stanie pracować efektywniej, spędzając więcej czasu na planie. Bo montaż to nie wszystko! Odcinek przecież trzeba zaplanować, a później nagrać, więc…, tak, zgadzam się z tobą. To praca niemal na 2 etaty (śmiech)!

M.W.: Jak oceniasz kondycję polskiego YouTube’a? 

J.F.: Przez ostatnią, głośną aferę z Łukaszem Wawrzyniakiem, znanym lepiej w sieci jako „Kamerzysta”, bardzo mocno ucierpiała cała polska, youtube’owa scena. Niestety poczynania jednej nieodpowiedzialnej osoby, pociągają za sobą konsekwencje dla całej branży. Kamerzysta w przeszłości dopuszczał się obrzydliwych nadużyć, jednak teraz sprawą zainteresowały się publiczne media, dorzucając swoje „trzy grosze”. Sam YouTube zaostrzył nieco zasady dotyczące publikowanych treści w naszym kraju. Łukasz miał bardzo duży kanał. Udawało mu się wykręcać na nim spore wyświetlenia; ponadto jego filmy często pojawiały się w proponowanych, lub w karcie „Na Czasie”. A zatem nic dziwnego, że kondycja polskiej sceny internetowych twórców oberwała rykoszetem i obecnie nie wiedzie się nam najlepiej.  Jeśli mogę dodać coś od siebie w sprawie Kamerzysty i generalnie podobnych mu twórców – nie pochwalam tego typu zachowań i jako youtuber, i jako człowiek.

M.W.: Wydaje mi się również, że kanały zagraniczne, takie jak chociażby “Nuke’s Top 5” czy “Slapped Ham” nie są ci obce, prawda? Pomówiliśmy trochę o naszym rodzimym podwórku, więc chciałabym dowiedzieć się jakich twórców spoza Polski śledzisz?

J.F.: Szczerze? Pierwsze słyszę o kanale „Nuke’s Top 5”, aczkolwiek zauważyłem, że nieświadomie posiłkuję się fragmentami strasznych lub dziwnych filmów, które komentuję na łamach swojego kanału. Czy śledzę jakiś zagranicznych twórców…, raczej nie – nie mam na to czasu (śmiech)!


Tatuażowa zajawka

M.W.: Nie da się również ukryć, że pasjonuje cię sztuka tatuażu! Kiedy zrobiłeś swoją pierwszą dziarę i kto był za nią odpowiedzialny?

J.F.: Wiesz co, wiąże się z tym zabawna historia, ponieważ swój pierwszy tatuaż zrobiłem rok po zakończeniu nauki w liceum…, właśnie w studiu „Art Force”, gdzie kręciliśmy relację z tatuowania loda „Ekipy”. Dopiero kiedy wszedłem do salonu przypomniałem sobie, że przecież już kiedyś tutaj byłem. Pierwszy wzór na jaki się zdecydowałam to była niewielka kotwica; chciałem przekonać się, czy nie mam alergii na tusz i mogę kontynuować swoją przygodę z tatuażem. Cóż, jak widać nie było ku temu przeciwwskazań (śmiech)! Obecnie wytatuowałem sobie całą lewą nogę i rękę, głównie w stylu oldschoolowym. Bardzo podoba mi się ta technika. Uważam, że pasuje do mojego wizerunku „wydziaranego drwala”. Poza tym sporo motywów, na jakie się zdecydowałem, związanych jest z wodą; a jak powszechnie wiadomo oldschool wywodzi się z marynarskiej kultury. Kiedyś wolny czas spędzałem na łodziach, sporo pływałem…, ale obecnie, przez wzgląd na moją karierę, brak mi już na to czasu. Wracając jednak do twojego pytania – nie pamiętam artysty, który wykonał moją pierwszą dziarę. Nie jestem też wierny jednemu tatuażyście. W sumie posiadam na ciele wzory od 5 różnych osób z kilku salonów, głównie w Warszawie.

M.W.: Czy Marta Linkiewicz wie o tym, że jesteś dumnym posiadaczem jej podobizny?

J.F.: (śmiech) Marta to postać bardzo medialna i…, bardzo zapracowana, przez co ciężko z nią porozmawiać. Udało mi się jednak dotrzeć do niej poprzez „znajomych naszych wspólnych znajomych”. Poza tym tuż po sesji tatuażu napisałem do Marty prywatnie, więc wie o mojej dziarze. Trudno mi jednak ocenić, jaki jest jej stosunek do tego wzoru. Odpisała bardzo zdawkowo na moją wiadomość. Myślę jednak, że odebrała pozytywnie całą sytuację, skoro nie wybuchła z tego powodu żadna drama! W każdym razie – autorem portretu Marty jest Logwin ze studia „Black Balance Tattoo”; zresztą ten artysta zaprojektował dla mnie w sumie 3 tatuaże.

M.W.: Pandemia nie sprzyja organizacji branżowych imprez, ale mimo to chciałam zapytać cię czy miałeś okazję odwiedzić tatuażowy festiwal? Jeśli tak, to jaki i jakie wywarł na tobie wrażenie?

J.F.: Kiedyś trafiłem z kumplem od deski (w przeszłości byłem skaterem) na jeden z konwentów, organizowanych na warszawskiej Pradze. To miało miejsce zanim w ogóle zainteresowałem się sztuką tatuażu. Przechadzaliśmy się między stoiskami, z zainteresowaniem obserwując artystów przy pracy. Totalnie udzielił się nam wyjątkowy klimat tamtejszej imprezy! Bardzo pozytywnie wspominam praski festiwal tatuażu jednak…, ze względu na swój obecny tryb życia i pracę, nie miałbym czasu by ponownie wychillować się na podobnym konwencie. No chyba że coś bym tam nagrywał (śmiech)!


Debiut na oktagonie FEN MMA

M.W.: Przejdźmy do twojego debiutu w oktagonie FEN MMA –  z kim będziesz walczył w sierpniu , skoro twoja walka z Arturem “Epic Cheat Meal” finalnie dojszła do skutku? 

J.F.: Historia mojego debiutu w mieszanych sztukach walki, jest dosyć długa. Styl życia, prowadzony przeze mnie przez ostatnie kilka lat, nie sprzyjał zachowaniu dobrego zdrowia. Postanowiłem, że chcę to zmienić. Wspólnie z menadżerem Maciejem (to nie jest jego ksywka; naprawdę ma na imię Maciej i jest moim menadżerem – śmiech) wysłaliśmy zgłoszenia do 20 federacji. Zależało nam na tym, aby były to ugrupowania profesjonalne, które jednocześnie przyjmują debiutantów. Włodarze FEN MMA odpowiedzieli na naszego maila już na drugi dzień, wykazując się pełnym zrozumieniem sytuacji osób takich jak ja – stawiających swoje pierwsze kroki w oktagonie. Jeśli  natomiast chodzi o mojego przeciwnika; początkowo miałem w ogóle nie walczyć z Arturem. Kandydatów do skrzyżowania rękawic na ringu było w sumie 8, a wśród nich znalazł się między innymi Bonus BGC. Finalnie padło na „Epic Cheat Meal” nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie! Czekałem z niecierpliwością na nasz pojedynek, jednak kontuzja barku wyeliminowała mnie ze sportu – przynajmniej na pewien czas. Jednak nic straconego! Będę miał więcej czasu, by dobrze przygotować się do sierpniowej walki z nowym konkurentem. A Arturowi życzę powodzenia i trzymam kciuki za jego wygraną.

M.W.: Jak wyglądała twoja treningowa rutyna i czy wpływa znacząco na twój plan dnia?

J.F.: Wstaję wcześnie rano, żeby już o 8:00 móc pojawić się na treningu. Plan został sprofilowany pod kątem umiejętności, które mogą dać mi przewagę na ringu. Mój mentor jest bardzo zadowolony z postępów, jakie poczyniłem w tak krótkim czasie; szczególnie biorąc pod uwagę styl życia, który prowadziłem wcześniej. Jak już nadmieniłem – nie sprzyjał on raczej budowaniu kondycji. Stawiamy więc na siłę jaką daje mi waga; to szczególnie przydatne przy „obaleniach”. Poza tym wykorzystujemy moją zwinność, bo jak się okazało – jestem raczej „skocznym” i dość szybkim zawodnikiem. Po treningu, zazwyczaj koło południa, jadę w teren by nagrać odcinki na kanał. Wracam do domu o 17:00, czasem później; wszystko zależy od tego, co obecnie przygotowuję dla moich widzów. Nie siadam jednak do montowania od razu po powrocie z nagrań, ponieważ na porannym sparingu się nie kończy! Przygotowania do walki obejmują również tlenoterapię, poprawiającą ogólną wydolność organizmu. Co ciekawe, tę metodę stosują nie tylko sportowcy; na co dzień korzystają z niej również osoby z niewydolnością oddechową czy cukrzycą. Jeśli ktoś może pozwolić sobie na tego typu zabiegi, z czystym sercem je rekomenduję. Dzięki nim polepszyło się moje samopoczucie, przez co zacząłem też szybciej regenerować się po treningach. Sama tlenoterapia zajmuje mi od godziny do półtorej, więc czas na pracę znajduję ponownie w okolicach 9:00 wieczorem. Zazwyczaj, po wstępnej recenzji materiałów, wysyłam pliki do dwójki zaufanych montażystów. Przy tak napiętym grafiku jestem w stanie przygotować samodzielnie maksymalnie 1 film tygodniowo. Jeśli położę się o północy…, to jest dobrze (śmiech)! Właściwa higiena snu jest czymś, nad czym muszę jeszcze popracować.

M.W.: Stresujesz się przed walką, która odbędzie się w sierpniu?

J.F.: Nie. Szczerze powiedziawszy nie odczuwałem stresu. Bardziej ekscytację dlatego żałuję, że musiałem teraz zrezygnować! Przygotowania dają mi ogromną radość, ponieważ kieruje mną właściwa motywacja. Nie zależy mi na zdobyciu fejmu; nie mam też wielkiego parcia na wygraną (chociaż zwycięstwo bezsprzecznie dałoby mi mnóstwo satysfakcji). Zacząłem trenować, żeby wrócić do formy, zadbać o swoje zdrowie. To chyba najlepsza droga, jaką mogłem obrać i wierzę, że dowiedzie mnie do sukcesu!

Przydatne linki