Skip to main content


NEWSLETTER

Ekspresja koloru

Od nieco ponad 7 lat Ewa Sroka działa w branży tatuażu; co ciekawe, kiedy zaczęła uczyć się tego fachu, nigdy wcześniej nie miała styczności z maszynką. Przykład Ewy pokazuje, że wcale nie trzeba być stałym bywalcem salonów tatuażu, żeby dojść do tak wysokiego poziomu. Pod koniec zeszłego roku artystka wróciła do studia „Hard to Forget”, w którym wszystko się zaczęło. Dlaczego w tatuażach Ewy tak często przewijają się wizerunki naszych czworonożnych przyjaciół? I który ze sportretowanych przez nią pupili zyskał miano… internetowego celebryty?






Historia zatacza koło

M.W.:  W październiku tego roku powróciłaś do studia “Hard to Forget”, gdzie zaczynałaś swoją tatuatorską karierę. Co spowodowało, że postanowiłaś “wrócić do macierzy”?

E.S.: Potrzebowałam zmiany, a z właścicielem HTF zawsze miałam dobrą relację, nawet po mojej wyprowadzce do Warszawy. Ogromnie doceniam to, że przez ponad 5 lat drzwi tego salonu niezmiennie pozostawały dla mnie otwarte. Studio ewoluowało przez ten czas, ale i tak, już od pierwszego dnia pracy w nim, poczułam się na nowo częścią ekipy. Mamy podobne poczucie humoru oraz swobodny sposób bycia, dzięki czemu, jak sądzę, udaje nam się stworzyć całkiem przyjazną atmosferę.

M.W.: Tatuujesz w stylu znanym w branży jako watercolor. Co sprawiło, że zainteresowałaś się stylem, naśladującym malarstwo akwarelowe?

E.S.: Z perspektywy czasu wydaje mi się to dość zabawne; nie mając na skórze nawet jednego tatuażu, wpadłam na pomysł rozpoczęcia nauki tatuowania i od razu wiedziałam, że w moich pracach pojawią się maźnięcia pędzlem i kolorowe plamy. Pewnego dnia natknęłam się w Internecie na zdjęcie tatuażu wyglądającego, jakby został namalowany tuszem na skórze. Jego ekspresyjność absolutnie mnie urzekła! Wprawdzie testowałam różne style żeby zobaczyć, jakie rozwiązania techniczne mogę wykorzystać w swojej pracy (i jest to coś, co polecam wszystkim początkującym tatuatorom i nie tylko!), ale pozostałam wierna swoim celom. Nadal staram się eksperymentować, bo jest to moim zdaniem jedyna skuteczna metoda rozwoju. Mam szczęście do klientów, którzy są otwarci na moje nowe pomysły, więc ostatnio udaje mi się namówić ich na spokojniejsze barwy niż te, z którymi jestem kojarzona. Kilku z nich udało mi się namówić nawet na pozostanie przy samych czerniach i szarościach!

M.W.: Zwierzaki domowe to motyw często przewijający się w twoich pracach – podejrzewam, że nie odmawiasz właścicielom sportretowania swoich pupili?

E.S.: Obstawiam, że już prawie połowa moich klientów to osoby chcące wykonać sobie portret swojego zwierzaka. Mnie ten motyw absolutnie się nie nudzi, bo każdy kot czy pies jest inny, a ja przykładam dużą wagę do tego, żeby uchwycić podobieństwo. Często moim klientom wydaje się, że tatuaż jest prawie gotowy, a ja wciąż znajduję kolejne elementy, które wymagają “dopieszczenia”. Szczególnie przeżywam sytuacje, w których wykonuję portrety pupili, które już odeszły. Wiem, że dla moich klientów jest to nie tylko sposób na uwiecznienie ukochanej istoty, ale również swoista terapia, pozwalająca na pogodzenie się ze stratą. Ciężar emocjonalny, jaki niesie taki tatuaż naprawdę da się wyczuć…, a po skończonej pracy często widzę w oczach moich klientów łzy wzruszenia. Takie momenty dają mi ogromną satysfakcję, a także przekonanie, że to co robimy jako tatuatorzy może być dla kogoś naprawdę ważne.

M.W.: A ty jesteś bardziej “psiarą” czy “kociarą”?

E.S.: Kiedyś byłam psiarą, której wydawało się, że nie lubi kotów, a prawda jest taka, że ich po prostu nie znałam. Po wyprowadzce z rodzinnego domu bardzo brakowało mi zwierzaka w mieszkaniu, a mój ówczesny studencki tryb życia nie pozwalał mi na zajmowanie się psem. Wtedy usłyszałam o maine coonach, o których zwykło się mówić, że to “psy w ciele kotów”. Kompletnie zakochałam się w tej rasie! Przez jakiś czas prowadziłam nawet hodowlę, ale okazało się to nie na moje nerwy i wrażliwość. Maine coony nauczyły mnie rozumieć koty i przyznaję, że aktualnie jestem nieuleczalną kociarą; uwielbiam je wszystkie.

Stanowcze NIE dla plagiatów i mowy nienawiści!

M.W.: Czy istnieją takie wzory, jakich wytatuowania nigdy byś się nie podjęła?

E.S.: Myślę, że jest ich cała masa. Zaczynając od tych niemających szans wyglądać dobrze na skórze, a kończąc na wyrażających poglądy, które uważam za szkodliwe. To może być całkiem subiektywna opinia i nie sądzę, żeby dyskusja na dany temat mogła cokolwiek zmienić. Nie ma opcji, żebym wytatuowała wzór propagujący nienawiść czy przemoc.

M.W.: Kopiowanie prac – jest to temat nieprzyjemny, ale chciałabym go poruszyć, gdyż co jakiś czas sama wracasz do niego na swoim Instagramie. Jak reagować na takie nieuczciwe, branżowe działania?

E.S.: Przede wszystkim nieustannie zwiększając świadomość zarówno klientów, jak i tatuatorów. Wciąż w wielu osobach tkwi przekonanie, że umieszczając pracę w Internecie zrzekamy się do niej praw, co jest bzdurą – prawa autorskie są niezbywalne! 






Ponadto, chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego ktoś może chcieć nosić na sobie kopię czyjegoś tatuażu; przecież ideą tatuowania się  jest podkreślenie indywidualizmu jednostki! Zapewne wynika to z niewiedzy, więc tym bardziej trzeba edukować klientów. Mają prawo wymagać od tatuatora kreatywności i wykonania czegoś specjalnie dla nich! Zmieniając ton na nieco weselszy przytoczę na koniec anegdotkę o kocie mojej klientki, którego portret został skopiowany już tyle razy, że zapewne niejeden celebryta mógłby pozazdrościć mu ilości podobizn. Czekam aż zaproszą go do telewizji śniadaniowej!

Plany i marzenia na 2021 rok

M.W.: Jakie są twoje inne pasje, poza tatuażem? Zauważyłam, że chętnie bierzesz udział w sesjach zdjęciowych; czyżby to była fotografia?

E.S.: Bywam na plenerach fotograficznych, ale głównie towarzysko. Wtedy, gdy nadarzy się okazja, pozuję do zdjęć znajomym fotografom, ale nie nazwałabym tego pasją. Od dziecka żegluję, więc w naturalny sposób to właśnie z żeglarstwem czuję się najmocniej związana. Ponad dekadę temu pierwszy raz wypłynęłam w morze i pokochałam emocje, jakie tam odnalazłam. Na pokładzie morskiego jachtu lądowe sprawy tracą na znaczeniu, zyskuje zaś współpraca całej załogi. Z rejsu wracam zmęczona fizycznie, ale z głową pozbawioną problemów. Chcę, w ciągu najbliższych 5 lat, przepłynąć Atlantyk i mam nadzieję, że pandemia nie pokrzyżuje mi tego planu. Póki co robię to, na co pozwala mi sytuacja – czyli przygotowuję się do remontu mojej małej śródlądowej żaglóweczki.

M.W.: Na sam koniec chciałabym zapytać o twoje cele na ten rok – wszyscy mamy nadzieję, że będzie lepszy niż poprzedni! O czym marzysz?

E.S.: Marzę o tym, aby mój najbliższy rejs nie był drugim z rzędu, który nie wypali…, chciałabym znów poczuć ciepły piasek pod stopami. Marzę o tym, aby moi bliscy pozostali zdrowi, a COVID przestał im zagrażać. Marzę o koncertach, wspólnym śpiewie i tańcu. Planowanie czegokolwiek jest obecnie dość mocno utrudnione, więc po prostu staram się cieszyć tym, czym mogę, bez nastawiania się na konkretny cel. Gdy jakiś plan się udaje się wcielić w życie to mam pozytywną niespodziankę! Z tego też względu nie będę dzielić się moimi zawodowymi zamiarami – jak je zrealizuję to na pewno się o tym dowiecie 😉

” Chcę, w ciągu najbliższych 5 lat, przepłynąć Atlantyk i mam nadzieję, że pandemia nie pokrzyżuje mi tego planu. Póki co robię to, na co pozwala mi sytuacja – czyli przygotowuję się do remontu mojej małej śródlądowej żaglóweczki.”