Wuja Adi: kreacja autentyczna
I w modzie, i w sztuce tatuażu obowiązują pewne trendy. Poza tym, zarówno poprzez swój ubiór, jak i posiadane wzory na ciele, jesteśmy w stanie wyrazić siebie oraz kreować pewną personę. Ważne, aby się w tym wszystkim nie zapędzić, podążając ślepo za celebrytami. Adrian, znany w sieci jako Wuja Adi, kieruje się w życiu właśnie tą zasadą – bądź autentyczny w tym co robisz. Już jako nastolatek miał silną potrzebę podkreślenia swojego indywidualizmu. Zainteresował się więc modą użytkową, wyszukując „lumpeksowe perełki”. Z czasem jego wizerunek uzupełniły również… tatuaże, a Adrian zaistniał w sieci jako model alternatywny. Poznajcie jego inspirującą historię!
Take me to your vintage shop
M.W.: Natknęłam się na twój profil dzięki jednej z sesji zdjęciowych dla alternatywnej marki odzieżowej “Girls Watch Porn”. Powiedz mi, czy zajmujesz się zawodowo modelingiem?
A.Ś.: Nigdy nie byłem jakoś szczególnie powiązany z modą. Wydawało mi się, że ja i moda to dwa, zupełnie odrębne światy…, jednak scout, który pewnego razu zauważył mnie na mieście, miał odmienne zdanie na ten temat! Było to kilka lat po mojej przeprowadzce do Szczecina. Tym sposobem zacząłem swoją przygodę z modelingiem. Co prawda nie potrwała ona długo, ale ten świat od razu bardzo mi się spodobał. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym być jego częścią. Dlaczego nie podjęliśmy dłuższej współpracy? Cóż, miałem wówczas 17 lat, więc priorytet stanowiła matura. Poza tym…,w tamtym okresie moja sytuacja życiowa również była dość skomplikowana, zatem finalnie nie doszło do podpisania kontraktu z agencją. Z perspektywy czasu uważam, że wyszło mi to na dobre. Jestem osobą nieustannie poszukującą nowych wyzwań. Nie przepadam za monotonią; dlatego często zmieniam zarówno swój wizerunek, jak i środowisko. Kontrakty agencyjne wiążą się ze sporymi ograniczeniami, także tymi dotyczącymi posiadania tatuaży, a ja cenię sobie wolność oraz autentyczność. Wolę mieć wpływ na wybór marki lub firmy, z jaką nawiązuję współpracę.
M.W.: No właśnie, powiedz mi proszę z jakimi markami przyszło ci współpracować dotychczas i czym kierujesz się przy wyborze takich propozycji?
A.Ś.: Promuję wyłącznie te rzeczy, które sam chciałbym kupić. Obserwujący mnie internauci wyczuliby, że robię coś „na siłę”, gdybym podjął się współpracy z marką, projektującą odzież jakiej na co dzień nie noszę. Autentyczność jest dla mnie najważniejsza. Z drugiej strony – oczywiście, chętnie daję szansę nowym firmom i zawsze pozostaję otwarty na propozycje. Muszę jednak czuć, że produkty danej firmy ze mną rezonują, że zgadzam się z jej filozofią. Dokonuję selekcji, ostrożnie dobierając kolejne współprace.
M.W.: Z tego co wiem to moda jest generalnie jedną z twoich największych zajawek – jak doszło do tego, że zainteresowałeś się tym tematem?
A.Ś.: Pierwsze zetknięcie z modelingiem odegrało sporą rolę w kreacji moich zainteresowań, jednak to głównie dzięki lumpeksom, modowa zajawka się pogłębiła. Pochodzę z małej miejscowości. Zanim przeprowadziłem się do Szczecina, uczęszczałem do lokalnego gimnazjum, gdzie chodzili wszyscy moi znajomi. Chcąc wyróżnić się z tłumu, postanowiłem wyrażać siebie kreując swój wizerunek właśnie za pomocą ubrań. Niestety – budżet nastolatka jest zazwyczaj mocno ograniczony. Chyba każdy się ze mną w tej kwestii zgodzi (śmiech). Firmowe rzeczy, które mi się podobały, były za drogie, żebym mógł sobie na nie pozwolić więc…, postanowiłem poszukać ich w sklepach z odzieżą używaną. Z biegiem czasu zacząłem zdobywać wiedzę o świecie mody, projektantach i kultowych markach. Obecnie jesteśmy świadkami dość ciekawego zjawiska, w którym sfera high-fashion miesza się z lumpeksową niszą. Topowe kolekcje znanych domów mody czy projektantów są celowo postarzane. Sami twórcy tworzą też własne outlety, w których można dostać końcówki serii po cenach dużo niższych niż standardowe. W ten sposób działają np.: „Levi’s” czy „Patagonia”.
M.W.: No właśnie, jesteś triftshopperem – jak dla mnie wyszukiwanie “ubraniowych perełek” to trudna sztuka! Z czego twoim zdaniem wynika popularność tego trendu, a co za tym idzie serwisów takich jak np.: “Vinted”?
A.Ś.: I tak, i nie. Poniekąd jest to kwestia szczęścia, ale z czasem człowiek nabiera doświadczenia. Sklepy z odzieżą używaną różnią się między sobą choćby dniem czy krajem dostawy. Mało ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że niektóre lumpeksy nie skupują ubrań bezpośrednio z hurtowni, a od innych, zagranicznych sklepów. Są to ubrania już nie z drugiej, a raczej trzeciej ręki. Zresztą, podobny mechanizm wykorzystujemy w naszym kraju – niesprzedany towar eksportujemy na Wschód, do Białorusi czy na Ukrainę. Poza tym kraj dostawy warunkuje także marki, jakie możemy dostać w konkretnym lumpeksie. Reasumując: to, co trafia na wieszak może wydawać się zupełnie losowe osobie, jaka odwiedza tego typu sklepy okazjonalnie. Jednak wbrew pozorom bardzo szybko i łatwo da się zauważyć pewne schematy, co znacznie zwiększa szanse na udane zakupy.
Z kolei wzrost zainteresowania zakupami w lumpeksach wynika z popkultury. Trendy w modzie użytkowej kreują osoby, których poczynania na co dzień śledzimy w social mediach. Hitem tegorocznego sezonu wiosenno-letniego, wypromowanym przez Kanye West’a czy ASAP Rocky’ego, są ubrania w kolorze spranego brązu. Nie uświadczysz go na wybiegach. Takiego koloru nie da się osiągnąć poprzez celową stylizację sygnowanych znanymi nazwiskami ciuchów. Ubranie musi być znoszone, żeby wyglądało w tak specyficzny sposób.
Moda – sztuka kreacji
M.W.: Powiedz mi, skoro już rozmawiamy o markach…, masz jakieś swoje ulubione?
A.Ś.: Owszem. Kolekcjonuję oryginalne „Levi’sy” z lat 90-tych. Różnica w kroju tych spodni znacznie wpływa na komfort noszenia. Szczerze powiedziawszy, trudno byłoby mi znaleźć punkt odniesienia wśród towarów dostępnych obecnie w sklepach stacjonarnych. „Levi’s” to kawał historii, którą warto poznać.
M.W.: Ubrania pozwalają nam zarówno kreować swój wizerunek, wcielać się codziennie w inne role, jak i uzewnętrzniać siebie – na ile ty wykorzystujesz je do kreacji pewnej internetowej persony?
A.Ś.: Staram się co jakiś czas eksperymentować z ubraniami, które już kiedyś kupiłem z myślą o konkretnej stylizacji. Przykładowo: jakiś czas temu natrafiłem w lumpeksie na bordową koszulę ze wzorem czaszek bawołów. Była utrzymana w typowo kowbojskim stylu. Nie założyłem jej aż do momentu, w którym natrafiłem na kowbojski kapelusz (a minął nieco ponad rok od jego zakupu), uzupełniając zestaw moimi ulubionymi Levi’sami. Ta kreacja pozwoliła mi się wcielić w zupełnie nową postać więc…, tak jak najbardziej! Dzięki takim eksperymentom udowadniam moim obserwatorom, że w sklepach z odzieżą używaną każdy znajdzie coś dla siebie. Nie trzeba wydawać fortuny, by ubierać się ekstrawagancko. Nie trzeba też przejmować się krytyką innych. Niektórzy ludzie boją się „zaszaleć”. Swoimi kreacjami mówię im: „zobacz, ja mam odwagę pokazać się w takim stroju – ty też możesz!”. Nie ma w tym nic dziwnego.
M.W.: Czy myślałeś o tym, aby zostać stylistą? A może ktoś już kiedyś prosił cię o takie spersonalizowane, modowe doradztwo?
A.Ś.: Sposób, w jaki ubrania wyglądają na danej osobie zależy w dużej mierze od jej indywidualnych, modowych preferencji. Oczywiście sylwetka warunkuje krój czy rozmiar odzieży, po jaką możemy sięgnąć, ale najważniejsze jest nasze samopoczucie. Wiele osób komplementuje mój styl. Inspirują się zestawieniami poszczególnych elementów, podpytują o nie, proszą o radę. Nigdy nie myślałem o tym, by zająć się takim doradztwem zawodowo, ponieważ moja garderoba odzwierciedla to, kim jestem. Od 3 lat kupuję wyłącznie w lumpeksach (naturalnie poza bielizną) i po tak długim, „zakupowym stażu” wiem w czym czuję się dobrze oraz z czym powinienem zestawić dany ciuch. Doradztwo wymaga lepszego poznania drugiej osoby, dlatego dużo lepiej idzie mi pomoc moim przyjaciołom czy znajomym. Stylizowanie nowopoznanej osoby (co jest codziennością w pracy takiego modowego doradcy) byłoby dla mnie niezwykle trudne. Raczej nie chciałbym zajmować się tym zawodowo.
Tatuaże – wzory nie bez znaczenia
M.W.: Pomówmy o twoich tatuażach; masz ich całkiem sporo! Kiedy w ogóle zainteresowałeś się sztuką tatuażu? W jakim wieku i u kogo zrobiłeś swoją pierwszą dziarę?
A.Ś.: O zrobieniu tatuażu myślałem…, już w gimnazjum! Na pierwszą dziarę zdecydowałem się tuż po moich 18-nastych urodzinach. Tuż nad łydką wytatuowałem sobie wówczas napis „sorry mom”, co w sposób symboliczny nawiązuje nie tylko do okoliczności, w jakich ten wzór powstał. Specjalnie wybrałem się do szczecińskiego studia „Sorry Mom Tattoo”, żeby go wykonać (śmiech)! Zresztą, moje podejście do tej sztuki jest bardzo specyficzne. Zdaję sobie sprawę z tego, że za kilka lub kilkanaście lat część tatuaży może mi się zwyczajnie nie podobać, lub nie będą pasować do mojego charakteru. Jednak każdy posiadany tatuaż stanowi swoisty zapis historii, którą przeszedłem. Przypomina mi o danym etapie życia; towarzyszące jego wykonaniu okoliczności, uczucia i emocje skłoniły mnie do wyboru takiego, a nie innego projektu. Można zatem powiedzieć, iż w pewien sposób przykładam wagę do znaczenia moich dziar.
M.W.: Masz jakieś swoje ulubione studio lub tatuatora? A może od dawna obserwujesz jakiegoś artystę, u którego planuesz wydziarać się w najbliższej przyszłości?
A.Ś.: Hmmm…, powoli zbliżam się do 20-stej dziary i cały czas usiłuję robić tatuaże w różnych miejscach. Zależy mi na tym, by lepiej poznać różne style oraz techniki; uwielbiam także nawiązywać znajomości z nowymi ludźmi. Jednak na swojej liście wynotowałem kilka salonów oraz artystów, do których lubię wracać. Pierwszym z nich będzie salon „Miejska Symbioza” i artysta Noize One. Charakteryzuje go genialna, gruba kreska! W Szczecinie nadal brakuje tego typu tatuatorów. Z czystym sumieniem mogę go wszystkim polecić, ponieważ dba o komfort klienta zarówno przed, jak i po wizycie w salonie. Bardzo profesjonalnie podchodzi do całego procesu; do tej pory zdecydowałem się wykonać u niego 3 tatuaże, ale jestem pewien, że wrócę po więcej! Drugim artystą jest Meatwash z Warszawy, ze studia „Aureola”. Wypracował swój indywidualny styl, który bardzo przypadł mi do gustu. Wracając jednak w moje rodzinne strony; trzecią osobą będzie Filip Kania ze studia „Stocznia Tattoo”, również ze Szczecina. Co prawda w branży działa dopiero od roku, ale widać w nim spory potencjał. Zrobiłem u niego swój ostatni tatuaż i jestem urzeczony tą techniką. Generalnie przy wyborze artystów kieruję się nie tylko umiejętnościami czy stażem w pracy z maszynką. Podejście do klienta, swobodny kontakt z tatuatorem to kryteria, na które również zwracam uwagę. Według mnie artysta powinien wzbudzać zaufanie. Jego portfolio oraz doświadczenie są niezwykle istotne, jednak znalezienie wspólnego języka jest dla mnie kluczowe. To zwiastuje owocną współpracę!
M.W.: Na sam koniec chciałam zapytać cię z jakimi stereotypowymi i powierzchownymi opiniami spotykasz się na co dzień i jaką radę dałbyś czytelnikom, którzy nie radzą sobie z krytyką?
A.Ś: Cóż, dałbym im radę, którą kiedyś ktoś sam mi przekazał…, gdy inna osoba bezpodstawnie przelewa swoją agresję na ciebie pamiętaj, że robi to z zazdrości. Zapewne nie ma na tyle odwagi, by w tak jawny i odważny sposób wyrażać siebie. Może jest z tego powodu sfrustrowana i musi odreagować? Jeśli to co robisz nie czyni nikomu krzywdy i w jakiś sposób cię uszczęśliwia – po prostu to rób.