Prawdziwy artysta nie musi używać określeń, które doprecyzowują w jakiej niszy się on specjalizuje – takie wnioski wyciągnęłam po rozmowie z Pamelą. Ponadto, wcale nie musi mieć długiego stażu pracy, by stworzyć własną technikę tatuowania! Najważniejsza jest pasja oraz chęć rozwoju. Dzięki temu każdy kolejny dzień zaskakuje… czasem w sposób groteskowy, przypominający kadr z niejednej, dobrej komedii. Ale chyba właśnie o to chodzi, prawda? Żeby cieszyć się chwilą i po prostu być “tu i teraz”.
M.W.: Pamela Gotte to twoje prawdziwe imię i nazwisko? Część tatuatorów posługuje się pseudonimami, dlatego jestem ciekawa, czy też zdecydowałaś się stworzyć swoją internetową tożsamość?
P.G.: To moje prawdziwe imię i fejkowe nazwisko. Musiałam kiedyś, z przyczyn osobistych, usunąć swoje dane z Internetu. Było to… ponad 5 lat temu. Od tamtego czasu jestem Gotte i bardzo dobrze się z tym czuję! Nie odczuwam potrzeby dodawania do swojego pseudonimu słówek typu: “ink”, “art” czy “tattoo”.
M.W.: Czy trudno jest ci oddzielić życie prywatne od zawodowego; a może twoja pasja stanowi nieodłączny element codzienności?
P.G.: Nie po to zaczęłam tatuować, żeby oddzielać się od jakiejś części mojego życia. Przez prawie 8 lat pracowałam w szeroko pojętym marketingu i rozgraniczałam te dwie sfery. Teraz nie chcę i nie muszę (śmiech). Skończyłam szkołę o profilu plastycznym, zatem wiązałam swoją przyszłość z niestandardową pracą, no i się udało.
„[…} Zwykle nie wybiegam planami dalej niż kilka miesięcy wprzód. Bardziej liczy się dla mnie bycie tu i teraz.”
M.W.: Od jak dawna zajmujesz się tatuażem?
P.G.: Tak naprawdę od niedawna. Pierwsze próby podjęłam około 9-ciu lat temu, jednak były to bardzo nieśmiałe początki. Nikt mnie nie uczył, nie miałam praktyk, nie wiedziałam skąd czerpać wiedzę. Na poważnie dziaram od około 2 lat; cały czas się w tej materii rozwijam.
M.W.: #wobblydots to hasztag przewijający się pod większością prac na twoim Instagramie; dlaczego zdecydowałaś się tworzyć w tej stylówce?
P.G.: To co tatuuję generalnie trudno wcisnąć w ramy określonej stylówki, dlatego stworzyłam hasztag #wobblydots. Każdy projekt, jaki wychodzi spod mojej maszynki, zawiera właśnie te kropki -w różnych postaciach. To chyba zakrawa o jakąś “kropkową nerwicę” (śmiech)! Czasem robię ich mniej, czasem więcej. Bywa, że są tuż obok siebie, tworzą równy wzór, ale bywa też, że są rozmieszczone chaotycznie.
M.W.: Lubisz eksperymentować? Wzbogacać swoje projekty o inne elementy techniczne?
P.G.: Cóż, w sumie eksperymenty stanowią definicję moich tatuaży. Podziwiam artystów, którzy mają spójny styl. Ich prace są do siebie podobne pod względem stosowanej techniki czy użytych kolorów. Bardzo estetycznie wygląda to na ich Instagramach. Oczywiście ja również zachowuję pewną konsekwencję, tylko skupiam się na mniejszych elementach: miękkie kreski, “zawijaski” i wcześniej wspomniane kropki. Nie podpisuję się pod żadnym konkretnym stylem: neotradem lub ignorant. Podobnie mam z ciuchami – nie potrafię zdefiniować stylu, w którym się ubieram, ale każdy z moich znajomych będzie w stanie powiedzieć: “O, to dla Pameli!” (śmiech)
M.W.: Z jakim typem klienta spotykasz się najczęściej?
P.G.: Nie posiadam określonego typu klienta czy klientki. Myślę, że przez to w jakim miejscu znajduje się “Moon Moon”, odwiedza nas istna społeczna mieszanka (śmiech)! Począwszy typowego “dresa” przez kobiety pracujące w korpo, po osoby które przychodzą na swój pierwszy tatuaż z okazji 18-stych urodzin! Totalnie mi to odpowiada! Lubię rozmawiać z ludźmi, poznawać ich punkty widzenia i sprawdzać się jako rozmówca w różnych sytuacjach. Między innymi to właśnie z tego powodu wybrałam taką pracę. 🙂
M.W.: Czy możesz podzielić się jakąś ciekawą/zabawną historią ze studia, w którym pracujesz? Z pewnością jakaś zapadła ci w pamięć!
P.G.: Przyznam, że tego typu sytuacje zdarzają się praktycznie codziennie, bo mamy w studiu ekstra atmosferę! Dlatego trudno będzie mi wybrać jedną konkretną. Do tych bardziej spektakularnych zaliczyłabym incydent z kradzieżą paczki krokietów w sklepie “Carrefour”, obok naszego salonu. Sprzedawca wybiegł za złodziejem, złapał go i zaczął go dosłownie targać przed drzwiami “Moon Moon’a”, czasem trafiając w witrynę. To było śmieszne… oczywiście nic się nikomu nie stało (śmiech)!
M.W.: Jakie masz plany na przyszłość? O czym marzysz?
P.G.: Zwykle nie wybiegam planami dalej niż kilka miesięcy wprzód. Bardziej liczy się dla mnie bycie tu i teraz. A marzenia? Może to zabrzmi banalnie, ale chciałabym, żeby ludzie szanowali się wzajemnie, wspierali i dbali o naszą planetę oraz o wszystkie istoty. Wtedy żyłoby się nam łatwiej.