Andrzej Mazuruk: Jest OSOM!
Przeciętnemu użytkownikowi YouTube, pochłaniającemu treści publikowane na tej platformie przez twórców wydaje się, że kariera w internecie jest spełnieniem marzeń. Tymczasem bycie youtuberem wiąże się z podejmowaniem (często) trudnych decyzji, a rozwój niestety nie przebiega liniowo. Rozmowa z Andrzejem, prowadzącym kanał “JEST OSOM” uświadomiła mi, że najważniejsza jest pasja do tego, co się robi. Mój rozmówca od kilku lat prężnie działa w branży produkcyjno-filmowej, tworząc treści związane z tatuażami. Niebawem ukaże się również jego książka “Na d**ie se zrób” o sztuce tatuażu, która z pewnością będzie pozycją obowiązkową każdego entuzjasty modyfikacji ciała!
M.W.: Cześć Andrzeju! Powiedz mi proszę, jak to się stało, że wylądowałeś na YouTubie?
A.M.: Długa historia… tworzeniem treści audiowizualnych interesowałem się już od bardzo dawna, jednak nie uważałem się za profesjonalistę w tej dziedzinie. Potrafiłem pisać scenariusze, lecz niewiele wiedziałem o montażu wideo czy kompozycji kadru. Całe szczęście YouTube zaczął się rozwijać, przez co udało mi się nawiązać kilka współprac z innymi twórcami; między innymi z Arturem z “Topowej Dychy”. Później prowadziliśmy kilka kanałów na tej platformie. Miałem okazję być również menedżerem youtuberów, więc nadarzyło się kilka okazji ku temu, aby popracować nad swoim warsztatem. Wówczas wyszło również na jaw, że całkiem nieźle radzę sobie przed kamerą, nie zżera mnie stres, więc w zasadzie, wystarczyło zmienić nośnik treści, których byłem autorem. Zamiast pisać, zacząłem je nagrywać.
M.W.: Pomysł na własny kanał przyszedł z czasem czy może od samego początku zakładałeś, że kiedyś będziesz tworzył tego typu treści samodzielnie?
A.M.: Nie. Miałem swoje “prywatne” podejścia do nagrywania, jeszcze wtedy, kiedy pracowałem z Arturem dla Mediakraftu. Obejmowałem stanowisko producenta w tej spółce, zajmując się “Topowymi Teoriami Spiskowymi” czy “Ponkami” i prowadziłem jednocześnie własny kanał – również pod szyldem tej firmy. W momencie ograniczenia produkcji zdecydowałem, że może warto spróbować na własną rękę? Byłem świadom z jakimi kosztami się to wiąże, zdobyłem doświadczenie na planach. Przez kolejne pół roku szlifowałem swój warsztat. Nagrywałem i uczyłem się od znajomych, poznanych za pośrednictwem Mediakraftu.
Jest… OSOM!
M.W.: Mówisz, że nagrywasz o wszystkim co cię interesuje, jednak tatuaże stanowią podstawę twojego contentu. Skąd wzięła się u ciebie zajawka tą formą sztuki?
A.M.: Tatuaże stanowią podstawę mojego contentu w zasadzie od… jakiś 9 miesięcy. Zauważyłem, że te materiały zdobywają większe zainteresowanie ze strony widzów. Ludzie po prostu czekają na kolejne odcinki dopytując, kiedy ponownie nagram coś na ten temat. Cóż, z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej nieco żałuję. Film o mojej ulubionej serii gier “Fallout”, dopracowany merytorycznie w każdym calu, nie miał szansy na dotarcie do tak szerokiego grona odbiorców. Mimo że poznałem osobiście twórców tej produkcji, rozmawiałem z nimi, przez co do tej pory trudno znaleźć w sieci drugi, tak bogaty w informacje materiał o “Falloucie”. YouTube jest platformą specyficzną. Trzeba wyczuć moment, w którym ilość poświęconego na obróbkę czasu staje się niewspółmierna z ilością osób, zainteresowanych danym tematem. To niełatwe wybory, ale konieczne, jeśli twórca chce rozwijać swój warsztat. Tatuaże od zawsze przewijały się wśród moich materiałów. Jak już jednak wspomniałem – publiczność poniekąd zadecydowała. Poza tym, te treści montuje się dosyć szybko. Ja tworzę je z przyjemnością.
M.W.: No dobrze… powiedz mi, ile się na tym YouTubie zarabia? Bo chyba nie tak mało, skoro udało ci się wydać książkę!
A.M.: Gdybym od początku zakładał, że YouTube stanowić będzie główne źródło moich dochodów, to bym tego nie robił. Nie jest to możliwe przy moich obecnych zasięgach oraz wahaniach algorytmów samej platformy. Trudno dostosować swój model biznesowy do tak dynamicznych zmian. Większość zysków, przynajmniej w Polsce, jest zależna od ilości współprac, jakie uda ci się nawiązać dzięki posiadaniu własnego kanału. Wyświetlenia czy subskrypcje dają naprawdę marginalny przychód. Sama kategoria filmów, jakie się nagrywa, wpływa na ilość wyświetlanych reklam. Tatuaże nie są tematem “klikalnym”, więc automatycznie te dochody są mniejsze w porównaniu do materiałów nagrywanych przez twórców zajmujących się szeroko pojętą branżą beauty. Do tego dochodzą koszty stałe. Cóż, ja nie żałuję ani złotówki zainwestowanej w sprzęt, ponieważ od samego początku wiedziałem, że chcę to robić z pasji. Mógłbym za te pieniądze spokojnie kupić sobie średniej klasy samochód.
„Gdybym od początku zakładał, że YouTube stanowić będzie główne źródło moich dochodów, to bym tego nie robił.”
M.W.: Nie namawiam cię do tego byś zdradził, gdzie szukasz wszystkich informacji w jakie obfitują twoje filmy… ale jestem bardzo ciekawa skąd czerpiesz całą tę wiedzę?
A.M.: To jest ogólnodostępna wiedza; oczywiście dla osób biegle władających językiem angielskim. Szukanie wiarygodnych źródeł informacji zawsze zabiera najwięcej czasu w procesie przygotowania; czy to książki, czy filmu na kanał. Zresztą, kiedyś dokładnie policzyłem wszystkie przeczytane przeze mnie artykuły naukowe, badania, książki i… wyszło mi ponad 50 tysięcy stron! (śmiech) W sieci istnieje mnóstwo darmowych bibliotek, tylko trzeba wiedzieć jak z nich korzystać. Niewielu naukowców badało dziedzinę tatuażu, ale część ich publikacji krąży wokół tego tematu. Przykładowo – warto dowiedzieć się co nie co na temat histologii, czyli nauki o skórze. Pamiętam badanie o wpływie
bakterii na rany. Artykuł dotyczył mikroorganizmów obecnych na przedmiotach użytku codziennego i ich wpływie na rany. Znalazłem tam maleńki fragment o bakteriach, jakie osiadają na ręcznikach kuchennych, łazienkowych czy nawet tych jednorazowych. Oczywiście świeży tatuaż jest raną jakby nie patrzeć. Czasem wyłuskanie takiej informacji wymaga przewertowania setek kartek po to, by natrafić na jeden fragment, który również przekłada się na tatuażową praktykę. Tym sposobem udało mi się również skontaktować z częścią naukowców, których badaniami się posiłkowałem. Nie było to łatwe, bo część z nich nie zawsze chętnie odpisuje. Z kolei spotkania z artystami, zajmującymi się tym rzemiosłem zawodowo, pozwalają mi zweryfikować uzyskane informacje od strony praktycznej.
M.W.: No właśnie, tatuator przed kamerą – czy trudno jest współpracować z artystami podczas nagrań na twój kanał?
A.M.: Wbrew pozorom – rozmawia się nam naprawdę bardzo dobrze! Pracowałem z osobami, które nie miały styczności z planami filmowymi, lub występowały przed kamerą sporadycznie, więc wiem jak wygląda stres. Zdarzało się, że osoba, która nie chciała początkowo dać się namówić do wywiadu, rozkręcała się w trakcie nagrania, przez co mogliśmy rozmawiać swobodnie ponad godzinę.
M.W.: Ile czasu zajęło ci przygotowanie materiału do “Na du**e se zrób”?
A.M.: Samo pisanie zajęło mi około roku, jednak książka powstawała etapami. Napisałem pierwszą część, później drugą, a potem w międzyczasie kilkukrotnie weryfikowałem wszystkie informacje. Niestety, niektóre fragmenty treści mogą ulec przedawnieniu, więc mimo wszystko i tak nie jestem pewien czy w momencie premiery część z opisanych przeze mnie rzeczy będzie nadal aktualna. Wszak wciąż dowiadujemy się czegoś nowego, wychodzą nowe badania, naukowcy obalają wcześniejsze tezy. Nie ma jednej “prawdy objawionej”. Z kolei zbieranie samych materiałów zaczęło się znacznie wcześniej; jeszcze zanim zrodziła mi się w głowie myśl o napisaniu książki. Jednak o tym już wspominałem, przy okazji pytania o źródła, z jakich korzystam przy nagraniach na kanał.
M.W.: Na sam koniec chciałam zadać ci… może nieco bardziej filozoficzne pytanie – co, jeśli nie tatuaże?
A.M.: Pracowałem w wielu miejscach, między innymi w konsulatach poza granicami naszego kraju. Byłem i nadal jestem publicystą w kilku czasopismach internetowych, cały czas interesuję się nowymi technologiami. Zapewne robiłbym coś związanego właśnie z tymi dziedzinami; zresztą cały czas się tym zajmuję, bo nawet teraz jestem zatrudniony w jednej firmie produkującej gry.