Skip to main content

Wiele osób z branży doskonale zna jego personę, lecz mało kto z nas wie, jak to wszystko się zaczęło.

Poznajcie bliżej Marcina Pacześnego, który jest między innymi organizatorem wydarzeń pod szyldem Tattoo Konwent. Jak wyglądały jego początki w branży? Skąd pomysł na organizację konwentów tatuażu? Jakie ma przemyślenia na temat dzisiejszego rynku tatuażu? Dowiedzmy się już teraz.

D.B.: Ten, kto był choć raz na Tattoo Konwencie, zapewne zna Twoje nazwisko. Myślę jednak, że mało kto, zna Twoje początki. Opowiedz nam, w jaki sposób zaczęła się Twoja miłość do sztuki tatuażu?

M.P.: Na początek napiszę, że bardzo mi miło! Moja miłość do tatuażu rozpoczęła się zwyczajnie, od oglądania MTV i widoku ‘wydziaranych’ muzyków. W głowie już wtedy miałem pragnienie, aby wyglądać podobnie. Potem przyszła pora na pierwszy tatuaż – robiony w warunkach domowych przez jednego z kumpli. Tatuaż był krzywy, przeorany, ale paradoksalnie byłem z niego bardzo dumny! Nosiłem go bardzo długo, aż do momentu, gdy zrobiłem całe plecy u Marcina Pawlusa z Dwóch Śledzi. “Tak czy siak” sentyment pozostał ;). Potem, po pierwszym tatuażu, poszło już z górki.

D.B.: Skąd wziął się pomysł na zorganizowanie pierwszego Tattoo Konwentu? Co zmotywowało Cię do stworzenia tak dużego przedsięwzięcia?

M.P.: To śmieszne, ale pomysł wpadł mi, gdy byłem na koncercie “Dżemu”, haha!. Nie żebym był fanem tego zespołu (taa..), po prostu wybrałem się, aby dotrzymać towarzystwa mojej mamie. Po koncercie zadzwoniłem do mojego przyjaciela Adama i powiedziałem mu, że robimy festiwal tatuażu w Gdańsku. To był spontan. Ale jak mówią, najważniejsze zwykle jest podjęcie samej decyzji, a potem to już jakoś idzie. Tutaj było podobnie. Nie mieliśmy pojęcia jak zrobić tego typu wydarzenie, ale posuwaliśmy się do przodu z organizacją, tak jak umieliśmy najlepiej. Ta pierwsza edycja, a raczej jej organizacja, to była droga przez przysłowiową mękę. Ilość błędów, jakie popełniliśmy była ogromna. Sam festiwal nie miał nawet programu. To znaczy… występowały grupy artystyczne, były koncerty; jednak zapomnieliśmy wydrukować godzinowego programu imprezy… a to była tylko jedna z wielu, wielu wtop. Odwiedzającym się jednak spodobało. Ten konwent coś w sobie po prostu miał. A to niezwykle ciepłe przyjęcie pozwoliło nam zorganizować drugą edycję, a potem następne.

Początki…

D.B.: Czy pamiętasz, co sprawiało największą trudność w organizacji pierwszej edycji TK?

M.P.: Jasne! Bez wątpienia był to zupełny brak wiedzy na temat tworzenia tego typu festiwali; na temat organizowania jakichkolwiek festiwali. Do wszystkiego musieliśmy dochodzić metodą prób i błędów. Trudnością było wszystko. Począwszy od zapraszania wystawców (W jaki sposób to robić?), po zaplanowanie przyłączy elektrycznych i stoisk. To zdawało się być niekończącym pasmem trudności. Jednak na sam koniec, było to wydarzenie, które zapadło w pamięci bardzo wielu osobom z branży.

D.B.: Jak wspominasz wczesne edycje TK? Choć sama nie byłam ich uczestniczką, podejrzewam, że wydarzenia te odbiegały od dzisiejszych konwentów tatuażu.

M.P.: Wspominam je z dużą dozą nostalgii. Jako organizator nie chciałbym co prawda organizować ich po raz drugi, ale niewątpliwie mają one stałe miejsce w moim sercu. Po prostu, nie czarując się, miejsca w których organizowaliśmy wczesne festiwale były koszmarem dla organizatorów. Na przykład Browar Mieszczański, w którego ciasnych korytarzach ledwo można się było przecisnąć, a my zachodziliśmy w głowę, czy nikt się tam w końcu nie stratuje. Zaklęte Rewiry, które jak sama nazwa wskazuje, były zaklętym labiryntem i nikt poza nami nie potrafił się w nim odnaleźć. Szyb Wilson, gdzie albo było przenikliwie zimno, albo wręcz upalnie, a o klimatyzacji można było zapomnieć. I wreszcie Stocznia Gdańska, która łączyła w sobie prawie wszystkie powyższe cechy, lecz paradoksalnie była terenem znacznie łatwiejszym. Jednak bez spoglądania na trudności (kto pamięta, że toalet było w tam tak mało, że wizyta w Toi Toi’u bywała koniecznością?) 😉

D.B.: Masz swoją ulubioną edycję? Któreś z wydarzeń szczególnie zapadły Ci w pamięć?

M.P.: Było ich kilka, ale te które najbardziej zapadły mi w pamięć to gdańska edycja z 2013 roku oraz poznańska z 2016. Na pierwszej z nich mieliśmy trzy równoległe do siebie sceny i na każdej z nich działo się coś ciekawego. Człowiek nie mógł się nudzić! Nigdy wcześniej, ani później nie widziałem czegoś takiego na festiwalach tatuażu. Natomiast, druga oznaczała pierwszą edycję Tattoo Konwent w Poznaniu, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Odwiedziło nas mnóstwo wystawców i ponad 8 tysięcy osób, co było fantastycznym wynikiem! Takie odsłony festiwali zapamiętuje się na długo.

fot.: M.Watemborski

D.B.: Tak naprawdę, dopiero w tym roku, Tattoo Konwent wrócił do nas ze zdwojoną siłą. Wszystko to za sprawą pandemii, która uniemożliwiła organizowania eventów. Jak wspominasz ten okres? 

M.P.:  Okres pandemii wspominam jako pusty. To trochę tak, jakby wyrwano człowiekowi 10 lat życia i nagle musiał szukać sobie innych zajęć. Bardzo długi czas nie można było organizować wydarzeń “jako takich”. Myślę, że wielu organizatorów czuło się podobnie. Dla mnie był to okres rozwoju w innych kierunkach i wiele się w moim życiu, także osobistym, pozmieniało. Czasem na lepsze, a czasem na gorsze, na pewno był to zapewne jedyny taki czas w całym moim, i nie tylko moim, życiu.

D.B.: Nie da się nie zauważyć, że na przestrzeni lat branża bardzo się rozwinęła. Co, według Ciebie, najbardziej się zmieniło? 

 Mnóstwo, mnóstwo rzeczy. Chyba tylko maszynki pozostały takie same. A z pozostałych spraw, to tatuaż stał się dużo bardziej popularny, wielokrotnie bardziej. To przełożyło się na powstanie wielkiej ilość nowych salonów tatuażu. Co za tym idzie, pojawili się nowi artyści. Wśród nich wyłonili się wybitni tatuatorzy i cała masa tych, o ponadprzeciętnych umiejętnościach. 

D.B.: W jakim stopniu zmiany w branży wpłynęły na Tattoo Konwent?

M.P.: Z czasem festiwale tatuażu zaczęły się profesjonalizować. Większe hale, większe sceny, zagraniczne atrakcje… Cały czas mamy jeszcze sporo do zrobienia. W tym roku zamierzamy znów przenieść Tattoo Konwent na wyższy level! 

D.B.: Organizując pierwszą edycję Tattoo Konwentu, myślałeś, że wydarzenie to stanie się tak naprawdę naszą branżową tradycją w Polsce? 

M.P.: Szczerze mówiąc to nie. Właściwie niespecjalnie sądziłem, że będzie to kontynuacja. Przede wszystkim, chciałem w jak najlepszy w porównaniu do umiejętności, sposób, zorganizować tę pierwszą edycję. Może tylko gdzieś w głębi duszy było to moje małe marzenie, aby w jakiś sposób mieć wpływ na branżę tatuażu i chociaż w niewielkim stopniu zaznaczyć w niej swój ślad. Ale nie myślałem, że Tattoo Konwent stanie się cyklicznym festiwalem o takich rozmiarach. To tak, jakby najskrytsze marzenie stało się rzeczywistością, bo dziś jest za nami 40 edycji. Życie pisze najlepsze scenariusze.

fot.: M.Watemborski

„Nigdy się nie poddawaj!”

D.B.: Gdyby teraźniejszy Ty, mógł dać poradę Marcinowi Pacześnemu, który dopiero zaczyna swoją przygodę z TK, co by powiedział?

M.P.: Nigdy się nie poddawaj! Choć życie nieraz rzuca kłody pod nogi, to jednak zawsze istnieje rozwiązanie. Dodatkowo czasem bardziej bym ryzykował, choć nigdy nie miałem z tym raczej problemu.

D.B.: Sezon Tattoo Konwent 2022 już za nami. Jak się czujesz po tegorocznych edycjach?

M.P.: To był bardzo trudny sezon, a wszystko to ze względu na bardzo napięty harmonogram festiwali. Być może nawet zbyt napięty, bo organizowanie dużego wydarzenia co trzy tygodnie przez całe wakacje zakrawa o pracoholizm. Poza tym, nie można się wtedy skupić na pracy kreatywnej, na wymyślaniu nowych koncepcji, a czasu wystarcza tylko na kwestia organizacyjne. To skłania nas nad zmianą podejścia do Tattoo Konwentu w przyszłości.Tegoroczny sezon konwentowy kończymy z dobrymi nastrojami przed kolejnym rokiem. W głowie kiełkują nam kolejne pomysły, w tym kilka mogących pozytywnie zmienić branżę tatuażu w Polsce.

D.B.: Wiemy jednak, że Tattoo Konwent to nie wszystko. W Twoim życiu jest także i fotografia. Łączysz te dwa światy, czy są to odrębne projekty?

M.P.: Tak, fotografia to moja kolejna pasja. Nie łączę tatuażu ze zdjęciami. Mogę powiedzieć, że fotografia jest moją ucieczką i niskodochodym hobby. Przy okazji zdjęć mogę zwiedzić niesamowite rejony świata, poznać inspirujących ludzi i nauczyć się czegoś nowego. Uważam, że posiadanie prawdziwej pasji ma także wpływ na bardziej kreatywne spojrzenie na naszą sferę zawodową. Pomaga nam w wychwytywania szczegółów, na które w innym wypadku nie zwrócilibyśmy uwagi. Pomaga łączyć przysłowiowe kropki i tworzyć nowe wzorce oraz wpadać na świeże pomysły. Według mnie prawdziwa pasja to nieodłączna część.

D.B.: Czy jest coś, co uważasz za swój największy sukces zawodowy?

M.P.: Tak! 40 edycji Tattoo Konwent robi wrażenie. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek w Europie zorganizował więcej edycji festiwalu. Jest to niewątpliwie nasz powód do dumy, polski powód. Fajnie, że możemy oprócz ‘eksportu’ najwyższej klasy artystów do Europy, także zaznaczać swoją obecność jako organizatorzy najwyższej klasy festiwali tatuażu!

D.B.: Zdradzisz nam, czy masz w głowie nowe projekty, czy raczej chcesz skupiać się na rozwoju tych rzeczy, które są już obecne w Twoim życiu?

M.P.: Mam sporo planów. Tak już mam. Jeśli nic nie wymyślam, to znaczy, że coś jest nie tak. Na pewno mogę zdradzić, że planujemy naprawdę wyjątkowy rok! Stay tuned!

Bardzo dziękuję za możliwość wypowiedzi. Jestem wdzięczny za każdą taką możliwość

D.B.: Bardzo Ci dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Cieszę się, że to właśnie z Tobą mogłam zamienić kilka słów. Do zobaczenia w następnym roku!

Przydatne linki