Skip to main content

Artysta, który jest rzemieślnikiem czy może rzemieślnik, który jest artystą? Michał Wojewodzic to projektant z Krakowa; miasta przyjaznego ludziom z wizją. Właśnie tutaj otworzył swoją pierwszą pracownię, gdzie tworzy zupełnie od zera, wyjątkowe modele obuwia. Zdecydowałam się porozmawiać z Michałem nie tylko dlatego, żeby spróbować udzielić odpowiedzi na moje początkowe pytanie. Chciałam poznać kulisy projektu “Band of Masters: Living Legends”; połączenia szewskiego warsztatu marki The Shoemaker i artyzmu siedmiu tatuażystów ze studia Kult Tattoo Fest. Wernisaż  odbędzie się w ten czwartek, 1-go października w krakowskim Forum Przestrzenie.

The Shoemaker – kim jest Michał Wojewodzic?

Michale, dlaczego postanowiłeś zająć się szewstwem?

M.W.: Około 5 lat temu znalazłem się na życiowym zakręcie; zamknąłem swoją szwalnię, którą prowadziłem przez jakiś czas. Na koncie miałem już kilka projektów modowych, niestety nieudanych, ponieważ nie trafiłem w gusta klientów. Robiłem różne rzeczy: począwszy od sukni wieczorowych po kurtki – a więc generalnie zajmowałem się odzieżą. Jednak rynek jest przesycony projektantami, przez co trudno było przebić się z własną marką. Dlatego zdecydowałem się otworzyć szwalnię. Jak już wspomniałem, byłem zmuszony zawiesić jej działalność z powodów osobistych… i wtedy wkroczył mój tata.

 

Właśnie! Czytałam, że sporo w kwestii tego rzemiosła zawdzięczasz swojemu ojcu.  W jaki sposób ci pomógł?

M.W.:  Zasugerował, abym odświeżył znajomość z panem Robertem, olkuskim szewcem, którego poznałem jeszcze wtedy, kiedy byłem dzieckiem. Pan Robert już od przeszło 30-stu lat zajmuje się rękodziełem – robi sandały z makramy. Ma ogromne doświadczenie. Można powiedzieć, że jest “człowiekiem renesansu” i… co ciekawe, jego odwiecznym marzeniem było spotkać na swojej drodze ucznia, któremu mógłby przekazać swoją wiedzę. Cóż, poniekąd pomogłem mu w jego realizacji (śmiech)! Podzielił się ze mną swoimi obserwacjami i zdradził, że na targach brakuje artystów, zajmujących się ręcznym szyciem obuwia. Po ponownym spotkaniu i krótkiej rozmowie zgodził się mnie uczyć.

Jak wyglądają takie praktyki u rzemieślnika? Większości czytelników szewc kojarzy się zapewne z szybką naprawą obuwia, które uległo uszkodzeniu, ale to zapewne jeden z elementów pracy.

M.W.: Przez kolejne pół roku przyjeżdżałem do pana Roberta, by rozwijać swój warsztat. Musiałem nauczyć się wszystkiego od podstaw, ponieważ do tej pory odszywaniem odzieży zajmowały się krawcowe w mojej pracowni. W przypadku tego typu rękodzieła, byłem odpowiedzialny za całość procesu projektowego: od wizualizacji po wykonanie obuwia. Na praktykach nie zajmowałem się bierną obserwacją mistrza, czy też przysłowiowym szorowaniem podłóg i sprzątaniem zaplecza. Od razu chwyciłem za narzędzia. Już pierwszego dnia, przystąpiliśmy do pracy twórczej. Po dziś dzień mam świetny kontakt z panem Robertem. Współdzielimy tę pasję.

Wspomniałeś wcześniej, że w branży modowej brakuje artystów zajmujących się ręcznym szyciem obuwia. Jesteś swego rodzaju pionierem w tej dziedzinie w naszym kraju?

M.W.: Jeśli chodzi o polski rynek to funkcjonuje na nim kilka rodzinnych firm szewskich z wieloletnią tradycją, gdzie pracują znani rzemieślnicy. Jednak oni szyją nieco inną techniką. Szczerze mówiąc w naszym kraju nie spotkałem się z drugim projektantem, który wykonywałby buty taką metodą jak ja. Nie jest tajemnicą, że jeździłem na targi modowe ze swoim rękodziełem i zawsze byłem jedynym szewcem (czasem nawet na kilkuset wystawców), który tworzy każdy element obuwia ręcznie.

Ile czasu zajmuje ci przygotowanie jednej pary butów?

M.W.: Cóż, od zawsze stawiałem sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Mam taki charakter, więc nad poszczególnymi elementami rękodzieła pracuję z należytą starannością. Nadaję każdej parze butów indywidualny charakter. Oczywiście czas pracy jest zależny od modelu, rodzaju materiałów, których używam czy ilości zdobień. Średnio ten proces trwa od około 25 do 30 godzin. Zdarzają się jednak projekty, nad którymi pracuję nawet po 60 godzin, jeśli akurat mam takie zamówienie.

„Band of Masters: Living Legends” – współpraca ze studiem Kult Tattoo Fest

1-go października tego roku odbędzie się wernisaż obuwia, którego design powstawał we współpracy z tatuatorami z krakowskiego studia Kult Tattoo. Skąd pomysł na to przedsięwzięcie? 

M.W.: Dzięki wspólnemu znajomemu. To on poznał mnie z Anią Strugalską, odpowiadającą za marketing w Kulcie i podpowiedział, że pracują tam ludzie z wizją i otwarci na współpracę. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Ja tworzę buty od podstaw, a tatuatorzy mają pomysł na to, w jaki sposób je pomalować. Obu stronom zależało na dotarciu z nietuzinkowym projektem do szerszego grona odbiorców. Okazało się, że jesteśmy głodni sukcesu i stąd właśnie wernisaż wystawy 1-go października. Co ciekawe i warte podkreślenia, “Band of Masters” przedstawiamy jako kolaborację ze studiem tatuażu, a samego tatuażu będzie tam niewiele. Dlaczego? Chcieliśmy uświadomić odbiorcy, że tatuatorzy są artystami, zajmującymi się sztuką na wielu płaszczyznach.

Cóż, jako, że ty również jesteś artystą, łatwo było ci nawiązać nić porozumienia z tatuatorem Jak przebiegały wasze spotkania? Czy pomysł ewoluował w trakcie?

M.W.: Do całego przedsięwzięcia zaangażowało się w sumie 9 osób: siedmiu tatuatorów z Kultu oraz ja i mój uczeń Adam. Niestety nie uraczę cię żadnymi soczystymi historiami o żarliwych kłótniach, rozstaniach i powrotach, bo od początku

współpracowało się nam znakomicie (śmiech)! Trafiła mi się naprawdę zgrana ekipa inteligentnych i utalentowanych ludzi. Bardzo utalentowanych, co będzie widać po kolekcji obuwia, jakie zaprezentujemy na naszej wystawie 1-go października. Przygotowaliśmy osobne kampanie reklamowe dla każdego tatuatora z Kultu, aby podkreślić jego indywidualność. Tego typu projekt powstał po to, abyśmy mogli wymieniać się doświadczeniami, łączyć marki i tworzyć kolejne, wspólne kolekcje. Dlatego właśnie tak bardzo cieszy mnie, że część rezydentów Kultu zdecydowała się przygotować więcej niż jedną parę butów. Wszystkie będzie można nabyć po wernisażu wystawy w moim sklepie The Shoemaker. Oczywiście, największą ilość (w sumie cztery pary obuwia – przyp. aut.) przygotował Szymon Gdowicz, z którym najszybciej nawiązaliśmy nić porozumienia. Ta współpraca otworzyła mi głowę i pozwoliła pozbyć pewnych artystycznych blokad, z jakimi borykałem się przez pewien czas. Świeże spojrzenie na warsztat było czymś, czego potrzebowałem. Zresztą – cała akcja pozwoliła wszystkim zaangażowanym “rozwinąć skrzydła”. Już teraz wiem, że w przyszłości będziemy łączyć marki i tworzyć kolejne, unikatowe kolekcje.

Eksperymenty ze sztuką

Wydaje mi się, że cały proces projektowania, szycia a następnie malowania butów ma sporo wspólnego z pracą tatuatora. Dostrzegasz jakieś zależności między tymi dziedzinami?

M.W.: Jak najbardziej. Pomyślmy, dlaczego ludzie decydują się na tatuaże? Zazwyczaj po to, żeby upamiętnić jakąś ważną chwilę w ich życiu lub by wyrazić swoją osobowość. Buty mają to do siebie, że również podkreślają charakter ich posiadacza. Natrafiłem kiedyś na ciekawe badania dotyczące tego na co zwracamy uwagę, widząc daną osobę po raz pierwszy – i okazuje się, iż skupiamy się właśnie na jej butach. Ich stan oraz sposób w jaki zostały przyozdobione, może sporo powiedzieć nam o charakterze właściciela. Tym bardziej w przypadku rękodzieła, jakim się zajmuję; gdzie każdy projekt jest tworzony według indywidualnych preferencji klienta. Tatuaże również są czymś bardzo, bardzo osobistym. Wybrany wzór zostaje z posiadaczem na całe życie. Obuwie, jeśli właściwie się o nie dba, też może stać się elementem garderoby, który posłuży nam przez długie lata. Dlatego dostrzegam pewne konotacje między tymi dwoma dziedzinami.

Czy sam posiadasz jakieś tatuaże? 

M.W.: Tak, od zawsze wiedziałem, że chcę je posiadać… a na pierwszy wzór zdecydowałem się jakieś 12 lat temu, podczas mojego pobytu w Irlandii. Nie pamiętam imienia ani nazwiska tatuatora, który jest jego autorem. Później trafiłem do Piotra “Deadi” Dedela, właściciela krakowskiego salonu Schiza, a następnie do Karoliny Dobrzańskiej. Kiedyś sam próbowałem tatuować. Oczywiście nie wiążę z tym fachem żadnej, zawodowej przyszłości, jednak nie ukrywam, że po prostu lubię eksperymentować z różnymi technikami. A zatem kilka wzorów zaprojektowałem i wykonałem samodzielnie.

Poza wernisażem, który odbędzie się w Forum Przestrzenie 01.10.2020 r., gdzie można spotkać cię na co dzień i skorzystać z twoich usług?

M.W.: Prowadzę własną stronę internetową, więc obuwie, jakie projektuję można zamówić przez Internet – w dzisiejszych czasach to bardzo wygodna opcja, co udowodniły wydarzenia z ostatnich kilku miesięcy. Spotkałem na swojej drodze specjalistę od e-commerce, Mateusza, który bardzo pomaga zaistnieć marce The Shoemaker w przestrzeni wirtualnej. Na co dzień można spotkać mnie w mojej pracowni, która znajduje się na ulicy Retoryka 17/3 w Krakowie. To przestrzeń otwarta, więc serdecznie zachęcam do odwiedzin wszystkie osoby, pragnące lepiej poznać i zrozumieć na czym polega ta sztuka.

Przydatne linki