Skip to main content

fot.:  Zuzanna Frankiewicz

Aleksandra Ezorcyna: piękne życie tatuatora-nomada

Często zapominamy o tym co jest dla nas tak naprawdę ważne, goniąc za celem, który wcale nie gwarantuje nam poczucia spełnienia. Historia Aleksandy, tatuatorki która zrezygnowała ze studiów by oddać się sztuce, potwierdza to założenie. Oczywiście, zanim odkryła swoje powołanie, musiało minąć trochę czasu…, jednak intuicja jej nie zawiodła! Obecnie stacjonuje w Krakowie, jest szczęśliwą posiadaczką żółtego Transportera T3 i organizuje wyjątkowe sesje tatuażu w plenerze! W otoczeniu natury i ludzi, którzy naprawdę napędzają ją do dalszego działania!


Symbole z mitologii

M.W.: Przeglądając twojego Instagrama można się sporo nauczyć o symbolice wzorów celtyckich, słowiańskich nordyckich oraz wielu innych znakach związanych z duchowością. Powiedz mi kiedy i dlaczego zaczęłaś interesować się tą tematyką?

A.E.: Można powiedzieć, że do tych tematów ciągnęło mnie od dziecka. Dorastałam w domu, w którym ojciec interesował się kulturą Irlandii. Siłą rzeczy byłam wystawiona na kontakt z celtycką symboliką. Lata później, kiedy zajęłam się tatuażem, ten temat powrócił – wydawać by się mogło, że podświadomie. Zaczęłam interesować się historią innych kultur oraz ich rdzenną symboliką. To jest tak obszerne zagadnienie, że prawdopodobnie będę tę wiedzę zgłębiać do końca swoich dni! Bardzo ciekawi mnie etnologia powstania tatuażu i jego korzenie; jak wyglądał ten proces wśród dawnych plemion. Zdaje się, że ludzie od zarania dziejów mieli potrzebę zapisywania różnych wydarzeń oraz utrwalania pewnych znaków na swojej skórze. Dlatego, wykonując kolejne tatuaże lub rysunki, staram się poznać i zrozumieć znaczenie danego emblematu. Później piszę o tym w postach, bo często wygląda to tak, że jakiś kształt po prostu “przychodzi do mnie”. Czuję więc silną potrzebę narysowania go; finalnie okazuje się, że wszystkie symbole, zebrane razem tworzą jedną, spójną znaczeniowo całość. Ojej, to temat rzeka!

M.W.: Od jak dawna zajmujesz się sztuką tatuażu? Czy miałaś jakiegoś mentora na początku twojej drogi?

A.E.: Hmm… moje początki nie były kolorowe, ponieważ uczyłam się na własną rękę. Pomagali mi znajomi tatuatorzy, którzy przeważnie też byli samoukami lecz z dłuższym stażem w pracy. Oczywiście, musiałam przebrnąć przez parę błędów aby się tego fachu w końcu nauczyć; myślę jednak, iż to bardzo cenne doświadczenia. Zresztą, działam w myśl zasady: człowiek uczy się całe życie”, a mentora z prawdziwego zdarzenia dorobiłam się dopiero teraz – jest nim Witold, znany również jako @kwin_tattoo. Ogólnie ekipa całego krakowskiego „Black Mood Tattoo Studio”, służy mi profesjonalną radą, za co jestem mega wdzięczna! Tatuować zaczęłam podczas urlopu dziekańskiego, na drugim roku studiów graficznych, czyli dokładnie w 2019. I jak nietrudno się domyślić…, już na te studia nie wróciłam, ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców oraz dziadków. Ależ to była wojna! Koniec końców rodzina zaczęła mnie wspierać kiedy zobaczyli, że robię to co naprawdę kocham i to przynosi efekty (uśmiech).


Nie klienci a ludzie

M.W.: Zauważyłam również, że zawsze dopasowujesz charakter wzoru do osobowości klienta. Starasz się lepiej poznać ludzi, zanim ci zgłoszą się do ciebie po tatuaż, aby móc stworzyć dla nich coś naprawdę personalnego?

A.E: Na pewno przed spotkaniem usiłuję odgadnąć, co dany człowiek ma w głowie. Czy przyświeca mu jakaś konkretna wizja tego jak ma wyglądać tatuaż? Staram się jak najwięcej dowiedzieć o preferencjach danej osoby, by uniknąć późniejszych poprawek wzoru. Dzięki temu słyszę  później, że mój projekt to był strzał w dziesiątkę! A przecież dokładnie o to im chodzi.

M.W.: Czy twoi klienci często dają ci ”wolną rękę”?

A.E.: Przychodzą do mnie osoby, które przeważnie wiedzą czego chcą. Lubię pracować w określonych ramach, lub mieć chociaż jakiś punkt zaczepienia w postaci tematu tatuażu. Potem, przeprowadzając wywiad, wizja projektu dopełnia się w mojej głowie. Po takiej konwersacji mogę swobodnie przelać ją na papier.  A czasem w przypływie natchnienia, tworzę autorskie projekty; wzory do wzięcia, narysowane zupełnie “po mojemu”.

Aleksandra Ezorcyna

fot.: Katarzyna Łukasiewicz


Tatuator-nomad

M.W.: Chociaż na co dzień mieszkasz w Krakowie, wybrałaś życie tatuatora-nomada, podobnie jak Jamie Luna, z którym miałam kiedyś przyjemność rozmawiać. Dlaczego wiedziesz właśnie taki styl życia?

A.E.: Co zabawniejsze z Jamie Luną mam okazję popracować pod jednym dachem w “BlackMood Tattoo Studio”. Możliwość obserwowania tak znakomitego artysty przy pracy jest fascynująca. W Krakowie mieszkam tak naprawdę od niedawna i myślałam, że to miasto będzie jedynie przystankiem. Miejscem, w którym nabiorę sił przed kolejnymi podróżami, ale okazało się, że w końcu poczułam się tu jak w domu! Tak więc, zostaję tu na bliżej nieokreślony czas i będę chciała wracać do Krakowa po każdej podróży.

Można powiedzieć, że moja przygoda zaczęła się od wyprowadzki z rodzinnego miasta, Szczecina…, a potem każde kolejne miejsce traktowałam raczej jako przystanek. Portugalia również jest krajem, do jakiego chciałabym kiedyś wrócić. Podróże zmuszają do wyjścia ze strefy komfortu i styczności z nowymi miejscami oraz osobami. Ludźmi często bardzo inspirującymi, których sposób postrzegania świata mocno otwiera głowę. Nagle okazuje się, że wszyscy tak naprawdę w głębi duszy jesteśmy tacy sami! Ciekawi mnie świat, w którym się znalazłam i chcę go eksplorować…, a jest tych miejsc tak dużo, że zostałam nomadem. Każdy z nas ma krótką chwilę na to, aby odkryć jak wspaniała jest planeta na jakiej żyjemy; niestety często o tym zapominamy wpadając w wir pracy, której w dodatku nie lubimy. Dlatego postanowiłam zająć się czymś, co pokochałam i co daje mi możliwość łączenia pracy z podróżami. Ograniczenia są tylko w naszej głowie!

M.W.: W styczniu 2020 roku postanowiłaś zrealizować swoje marzenie o kupnie vana. Dlaczego wybór padł akurat na żółtego Transportera T3 z 1988 roku?

A.E.: (Śmiech), wybór nie padł! On znalazł mnie sam! Jeszcze na studiach fantazjowałam o tym, jak by to było zostać nomadem dziarającym ludzi, który mieszka w żółtym vanie (a nie umiałam wtedy jeszcze nawet tatuować). Cóż, to marzenie wydawało się tak odległe w czasie, wręcz nierealne dla ówczesnej mnie. Jednak życie mnie zaskoczyło! Pewnego dnia znajomy podesłał mi link z ofertą sprzedaży. Ten van okazał się strzałem w dziesiątkę! To wręcz niewiarygodne, co może się stać, jak zaczynamy słuchać naszej intuicji. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca na snucie opowieści o tym, co było zanim natrafiłam na to ogłoszenie…, musiały minąć 2 lata nim zrealizowałam to marzenie. W skrócie – najpierw mnóstwo energii poświęconej na naukę tatuowania, następnie praca i oszczędzanie na cel. A wszystko zaczęło się od porzucenia ścieżki, która mnie zupełnie nie uszczęśliwiała, prowadziła donikąd.

M.W.: Czy mimo pandemii udało ci się wcielić w życie plan zorganizowania sesji tatuażu w naturze, tak jak zapowiadałaś na swoim Instagramie?

A.E.: Tak. W naturze oraz na bardzo kameralnych festiwalach, które odbywały się w czasie zeszłych wakacji. Na dachu vana zainstalowane są panele fotowoltaiczne, które pozwalają mi na podłączenie maszynki  oraz innych urządzeń wymagających zasilania, niezależnie od tego gdzie jestem. Można więc powiedzieć, że tatuaże wykonuję, czerpiąc z energii Słońca! A jeśli ktoś ma wątpliwości, czy taka procedura aby na pewno spełnia higieniczne wymogi, to wychodzę z założenia, że w lesie przewija się mniej ludzi niż choćby na konwencie tatuażu. Poza tym zawsze zachowuję środki ostrożności, identyczne jak w normalnym studiu tatuażu.

M.W.: Poza tatuażem tworzysz drewniane rękodzieło – czujesz potrzebę artystycznego wyrazu na czymś innym, niż ludzka skóra? Gdzie można nabyć twoje dzieła?

A.E.: Większość czasu oczywiście wypełnia mi tatuowanie, jednak w czasie przestoju, kiedy nie mogliśmy wykonywać swojego zawodu, odkryłam kolejną zajawkę, jaką jest właśnie wypalanie w drewnie. Czasami wykonuję grafiki, jednak robię to bardzo rzadko. Ostatnio miałam również okazję współpracować z AK47 przy projektowaniu grafik do jego nowej kolekcji ubrań “Kilkuminati”, która już wkrótce pojawi się w sprzedaży. Kiedy natomiast poczuję potrzebę ruchu na ratunek przychodzą mi joga i fireshow.

Przydatne linki