Blady Czort: „każdy tatuaż to współpraca”
Artur jest tatuatorem, podchodzącym do sztuki tatuażu z wielką pasją, ale i pokorą. Wie doskonale, że artystyczny rozwój wymaga ciężkiej pracy. Eksperymentując z rozmaitymi stylami oraz technikami, zdobywał wiedzę dzięki której uświadomił sobie w jakim punkcie swojej tatuatorskiej drogi się znajduje i dokąd chce podążać dalej. Prawdziwie kocha swoją pracę działając w myśl zasady, iż każdy tatuaż do praca dwóch osób – zarówno klienta jak i tatuażysty. Przyznam szczerze – to jedna z najmądrzejszych słów, jakie usłyszałam w ostatnim czasie. A Artur ma o wiele więcej do powiedzenia! Zresztą, przekonajcie się sami.
Różnorodność, która poszerza artystyczne horyzonty
M.W.: Niebawem minie 5 lat, odkąd jesteś w “Art Force Tattoo”; o ile mi wiadomo to było pierwsze studio tatuażu, do którego trafiłeś, zgadza się?
B.Cz.: Tak, to pierwsze studio, do którego trafiłem chociaż…, zgłaszałem się wcześniej do kilku innych miejsc (śmiech)! Przez mniej więcej rok „scratchowałem” w domu, ucząc się wszystkiego we własnym zakresie. To był bardzo pracowity okres, bo miałem też pracę biurową, na pełen etat. W dzień siedziałem za biurkiem, a wieczorami umawiałem swoich pierwszych klientów na sesje tatuażu; jednak wspominam ten okres bardzo pozytywnie.
M.W.: Jak zmieniła się branża na przestrzeni tych 5 lat? Czy według ciebie polskie środowisko tatuażu zmierza w dobrą stronę?
B.Cz.: Jako tatuator uważam, że w dobie Internetu i możliwości zapisu na parudniowy „kurs”, branża zaczyna szybko „puchnąć” – na co dowodem jest również powstanie samego INKsearch (śmiech). Czy zmierza to w dobrą stronę? Na pewno nie dla klientów, którzy dopiero chcą zacząć swoją przygodę z tatuażem, nie weryfikując okolicznego rynku, tylko kierując się „ładnym zdjęciem” bądź niższą ceną usługi. A jak dobrze wiemy wtedy to jest loteria.
M.W.: Dziarasz wzory oldschoolowe…, byłoby to jednak spore uproszczenie, gdybym powiedziała, że ograniczasz się wyłącznie do tej klasycznej stylistyki. Z czego wynika ta różnorodność?
B.Cz.: Kiedy zaczynałem poznawać różne techniki i style tatuowania wiedziałem, że nie mogę poprzestać na jednej stylistyce. Zamknięcie się na inne techniki znacznie ograniczałoby ilość klientów, którzy byli wówczas na wagę złota; w końcu nie każdy chciałby podłożyć swoją skórę pod maszynkę uczącej się osoby. Ograniczałoby to również moją wiedzę na temat tej sztuki. Próbując czegoś nowego niemal automatycznie otwierałem się na rozmaite pomysły klientów. Uważam, że sporo nauczyłem się o tatuażu tradycyjnym robiąc wzory realistyczne; odkryłem sposóby na pracę z kompozycją, cieniem czy budowaniem kształtów. Polecam każdemu spróbować swoich sił w różnych stylach. Dopiero wtedy artysta może z czystym sumieniem stwierdzić, w jakim miejscu zawodowej ścieżki się znajduje i gdzie chce zmierzać dalej.
Klienci często pytają, jakie wzory lubię robić najbardziej, a ja zawsze mam problem z odpowiedzią. Bo prostu kocham to co robię, poświęcając każdemu projektowi tyle samo uwagi. Innymi słowy…, liczy się dobre flow z klientem! Nic na siłę, bez presji – taka praca daje mi najwięcej frajdy!
Jak zdobyć zaufanie klienta?
M.W.: Z uwagi na to, że zostałeś nagrodzony na jednym z warszawskich konwentów chciałam zapytać cię jak takie wyróżnienie wpływa na działalność artysty, poza oczywistą satysfakcją. Czujesz, iż spoczywa na tobie presja, by być coraz lepszym?
B.Cz.: Zaobserwowałem, że ów wyróżnienie niejako przekonuje do mnie ludzi. Dzięki nagrodzie więcej klientów obdarza mnie kredytem zaufania; mają mniej uwag w stosunku wzoru i dają większą swobodę przy tworzeniu projektu. Czy czuję presję? Raczej napędza mnie to do dalszych prac nad innymi, dużymi kompozycjami, które chciałbym zaprezentować na konwentach…, miejmy nadzieję w najbliższej przyszłości (śmiech).
M.W.: Bardzo podoba mi się twój sposób prezentowania plansz z flashami; angażujesz do tych zdjęć innych tatuatorów! Jest to zapewne okazja ku wymianie doświadczeń, prawda?
B.Cz.: Tak, a przy okazji to dla mnie ogromny zaszczyt, kiedy ktoś chce zapozować z moją planszą do zdjęcia. Jestem bardzo wdzięczny każdej osobie, która wyraziłą zgodę na takie fotografie. Czasem trafiają tam też moi klienci, z którymi współpracuję od lat; utrzymujemy bardzo dobre relacje. Wszak – bez klientów nie byłoby tatuatorów!
Pomysł na siebie
M.W.: Bardzo podoba mi się twój sposób prezentowania plansz z flashami; angażujesz do tych zdjęć innych tatuatorów! Jest to zapewne okazja ku wymianie doświadczeń, prawda?
B.Cz.: Tak, a przy okazji to dla mnie ogromny zaszczyt, kiedy ktoś chce zapozować z moją planszą do zdjęcia. Jestem bardzo wdzięczny każdej osobie, która wyraziłą zgodę na takie fotografie. Czasem trafiają tam też moi klienci, z którymi współpracuję od lat; utrzymujemy bardzo dobre relacje. Wszak – bez klientów nie byłoby tatuatorów!
M.W.: Wnioskuję, że jesteś osobą ekstrawertyczną; szukającą okazji ku poznawaniu nowych. Od zawsze miałeś taki charakter czy to cecha, którą nabyłeś w miarę pracy jako tatuator?
B.Cz.: Bliżej było mi do ambiwertyka – nie unikałem ludzi, prędzej telefonu (śmiech)! Z biegiem czasu szala przechyliła się mocniej ku ekstrawertyzmowi i faktycznie praca miała w tym ogromny udział. Przez pierwsze lata prawie w ogóle nie wychodziłem ze studia, chciałem się jak najwięcej uczyć. Byłem poniekąd skazany na nieustanny kontakt z ludźmi, przez co równocześnie zacząłem doceniać momenty samotności. Potrafię celebrować chwile, spędzane z samym sobą.
M.W.: Gdzie widzisz siebie za kilka lat?
B.Cz.: Większość moich planów przez okres COVID-owy musiała zostać odwołana, więc czekam na powrót do normalności. Szczególnie powrót do możliwości podróżowania bez kwarantanny. Z uwagi na rzadsze guest spoty (które mimo wszystko były odskocznią od codzienności), staram się na nowo odnaleźć balans między pracą, a wolnym czasem. Nie potrafię odpoczywać! Za bardzo lubię to co robię. 🙂