Coś się kończy, a coś się zaczyna…
M.W.: Dominiko – jak to się stało, że wylądowałaś na Sri-Lance?
D.M.: Sri-Lankę odwiedziłam, żeby odpocząć na pierwszych dłuższych wakacjach, od czasu założenia firmy; drugi raz w ciągu dwóch miesięcy. Kupowałam bilet z myślą: „zobaczymy co się stanie, kiedy wyjadę na tak długo”, ponieważ planowałam przebywać tutaj miesiąc. I co się stało? Właśnie mija 5 miesiąc, odkąd jestem na tej wyspie. Dlaczego? Jakoś po dwóch tygodniach okazało się, że sytuacja w Europie jak i na Sri-Lance nie jest kolorowa. Mam na myśli sytuację związaną z COVID-19. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło; dzięki temu, że się tutaj znalazłam, spełniłam w końcu swoje małe marzenie i wydałam pierwszego e-booka! Na razie nie pozostaje mi nic innego aniżeli siedzieć, knuć, wymyślać nowe przepisy, czerpać inspiracje!
M.W.: Myślę, że niejedna osoba chciałaby utknąć w tak pięknym, niemal bajkowym miejscu… z jakimi trudnościami musiałaś zmierzyć się na początku, kiedy wiedziałaś, że nie wrócisz prędko do kraju?
D.M.: Od razu pragnę zaznaczyć, że nie utknęłam. To była moja, w pełni świadoma decyzja: zostać tutaj lub wrócić do Polski. Miałam co prawda obawy związane z dostępnością leków, które przyjmuję regularnie… na szczęście, jak się później okazało, to czego potrzebowałam udało mi się znaleźć na wyspie. Stwierdziłam, że wszystko co mnie spotka tutaj będzie lepsze, aniżeli powrót do Polski. Powiedziałam sobie, iż nie wrócę, dopóki dopóty nie zostanie zniesiona kwarantanna. Z uwagi na moje problemy zdrowotne nie mogłam (i nadal nie mogę) pozwolić sobie na wyłączenie z życia, w samotności i to na dwa tygodnie. Szczególnie po pobycie, jak niektórzy mówią, “w raju”.
M.W.: Dlaczego zajęłaś się cukiernictwem i od jak dawna jest ono twoją pracą?
D.M.: Trudno powiedzieć. Od zawsze ciągnęło mnie do cukiernictwa. Pierwszą rzeczą, jaką upiekłam samodzielnie były muffinki, a miało to miejsce jakieś, hmm… 14 lat temu? O ile się nie mylę. Później, swoją pierwszą pracę znalazłam w gastronomii, a dorabiałam jako barmanka i baristka. Chyba sporo osób tak zaczynało.
2 lata później zatrudniłam się w lokalu na Chłodnej 25, gdzie byłam baristką, ale po pewnym czasie zaczęłam również piec ciasta. Chwilę później dostałam nowe stanowisko – Pastry Chef. Miałam wtedy około 20 lat… no i jakoś to poszło! Droga, którą podążałam była lekko wyboista i niezaprzeczalnie długa, ale 3 lata później otworzyłam swoją firmę. “Domo Bake” prowadzę od tamtego momentu po dziś dzień.
M.W.: Pamiętasz historię swojego pierwszego tatuażu?
D.M.: Mój pierwszy tatuaż powstał, kiedy miałam 17 lat. Od tego czasu mocno wsiąknęłam w branżę oraz środowisko okołotatuatorskie. Także można powiedzieć, że nie mam problemu ze znalezieniem wspólnego języka jz innymi artystami. Zdarzały mi się nawet kilkukrotnie sytuacje, kiedy ktoś zrobił mi tatuaż i powiedział, że w zamian nie chce pieniędzy… tylko jakieś słodycze ode mnie. To bardzo miłe!
M.W.: Czy dziary, jakie posiadasz, upamiętnią jakieś ważne, przełomowe chwile w twoim życiu?
D.M.: Niektóre tak. Nie są to może historie rodem z “Miami Ink”, ale na przykład mój napis na palcach – Domo Bake – powstał chwilę przed tym, jak zdecydowałam się, że założę własną firmę.
M.W.: Udało ci się poznać kogoś ze środowiska tatuatorskiego na Sri-Lance? Czy w twojej opinii różni się ono od branży jaką znamy z Europy?
D.M.: Tak, udało mi się poznać jedną osobę, która robi tatuaże metodą handpoke. Ale nic u niego nie robiłam. Poziom, prezentowany przez tutejszych tatuatorów jest bardzo niski, bardzo. Przydałby się ktoś kto naprawdę zna się na swojej pracy.
M.W.: Jakie masz plany na przyszłość? Czy może życie nauczyło cię, aby tych planów nie mieć…?
D.M.: Plany na przyszłość? Trudno powiedzieć. Na razie siedzę, rozmyślam, opracowuję plan i rozważam jego wszystkie “za” i “przeciw”. Jestem przekonana, że chciałabym kontynuować wydawanie e-booków. Tak jak wcześniej powiedziałam, znowu czekam aż “coś” się wydarzy. Odkąd tutaj jestem jeszcze bardziej wierzę w przeznaczenie. Także mogę powiedzieć tylko: “wiem, że nic nie wiem”.