Skip to main content

Krystian „Tavao Ink” Taraszkiewicz: tatuator i sportowiec we własnej osobie!

Pierwszy raz miałam okazję podpatrzeć jak pracuje Krystian podczas kręcenia drugiego sezonu programu, którego w czerwcu zeszłego roku byłam hostem. Już wtedy jego warsztat zrobi na mnie wrażenie! Od tego czasu sporo pozmieniało się w życiu zawodowym i prywatnym tego artysty; otworzył własną pracownię w Głogowie oraz musiał nieco zmodyfikować swoje plany, związane z udziałem w zawodach ju-jitsu. Ten brazylijski sport walki to pasja Krystiana i jego odskocznia od pracy. Cóż, nie będę zdradzać wam wszystkiego – po prostu zachęcam do lektury naszej rozmowy, z której dowiecie się więcej!


Drugi sezon programu „Polskie Dziary”

M.W.: Poznaliśmy się rok temu, jeszcze na planie drugiego sezonu show “Polskie Dziary”; jak wspominasz tamto doświadczenie?

K.T.: Na planie było bardzo miło, więc występ w telewizji wspominam pozytywnie. Mimo tego, że ten dzień był męczący dla mnie i Marcina (osoba, która była tatuowana w odcinku, przyp. aut.), to ogólnie czułem się wyśmienicie. Nowopoznane osoby, zupełnie inne niż dotychczas doświadczenie…, no i cały ten chaos podczas kręcenia pierwszego odcinka – na długo pozostanie w mojej pamięci! 😀

M.W.: Czy po premierze drugiego sezonu zgłaszało się do ciebie więcej klientów?

K.T.: Kilku stałych klientów udostępniło relacje z premiery odcinka live na swoich profilach. Nie ukrywam – naprawdę mnie to cieszyło. Czy dzięki programowi zgłosiły się do mnie nowe osoby? Szczerze mówiąc, nie zauważyłem…, ale  każdy kto oglądał “Polskie Dziary” ze mną, jako bohaterem odcinka, mówił mi o tym. Na pewno zacząłem być zauważalny; czy to w mediach społecznościowych, czy przez różnego rodzaju firmy związane z branżą tatuatorską. Miało to nawet duże przełożenie na guest spoty!

M.W.: Od czerwca 2019 roku sporo się zmieniło… niedawno otworzyłeś własne studio! Od dawna planowałeś rozkręcić swój biznes? 

K.T.: Racja, sporo się u mnie pozmieniało i to był ciężki rok ze względów osobistych. Pewne sytuacje w życiu pchnęły mnie w zupełnie inną stronę. Pojawiła się chęć otwarcia czegoś swojego. Wszystko jakoś układało się w mojej głowie, jednak początek 2020 roku i niepewność związana z pandemią uświadomiły mi, jak istotną rolę odgrywa w moim życiu rodzina. Codzienne dojazdy do Wrocławia (około 250 kilometrów w dwie strony), zabierały mi mnóstwo czasu. Czasu, który przecież mogłem spędzać w domu, z najbliższymi. Praca w Rock’n’Rollu przez 4 lata sprawiła, że zżyłem się z niektórymi osobami. Przez przywiązanie do jednego miejsca, czasem trudno jest nam zamknąć pewien rozdział. Jednak mogłem liczyć na wsparcie mojej żony. Stała za mną murem od samego początku i pomogła mi podjąć tę niełatwą decyzję. W dużej mierze dzięki niej mam teraz swoją profesjonalną pracownię .

M.W.: Prywatny salon tatuażu to naturalna kolej rzeczy w karierze każdego tatuatora? Zaczyna się jako praktykant, następnie buduje bazę klientów, zbiera doświadczenie, by po latach “wyjść na swoje”?

K.T.: Wydaje mi się, że chyba tak. Przez 4 lata pracy we Wrocławiu poznałem mnóstwo tatuatorów, którzy przychodzili i odchodzili z salonu. Większość z nich, jak to ujęłaś, “wychodziła na swoje”. Dlatego raczej nie można mieć pretensji do kogoś, kto zmienia środowisko pracy lub tworzy własne. Ważne jest to, w jaki sposób żegna się ze starymi współpracownikami, aby nie zostawić po sobie ”złej krwi”.

M.W.: Planujesz przyjąć kogoś jeszcze na pokład Sic Ink w Głogowie?

K.T.: Oczywiscie! Już nawet mam taką osobę. Kamil jest aspirującym i obiecującym tatuatorem, zajmującym się mikro detalem. Muszę przyznać, że do pracy podchodzi profesjonalnie i bardzo ambitnie. Totalnie pochłania go szlifowanie własnej techniki i doskonalenie stylu w jakim działa. Polecam sprawdzić jego Instagram – @olivier.ink. A kto będzie następny… zobaczymy! (śmiech)


O tatuażach, hobby i planach na przyszłość…

M.W.: Nadal pozostajesz wierny abstrakcji oraz wykonujesz motywy związane z kultowymi bohaterami popularnych filmów i animacji, czy zdarza ci się pracować nad innymi projektami?

K.T.: Tak, ta stylistyka naprawdę mnie kręci. Klienci mojej pracowni już wiedzą czego mogą się po mnie spodziewać i dają mi wolną rękę. Bardzo to doceniam i dziękuję, ponieważ to daje mi możliwość rozwoju. Ostatnimi czasy wplatam do swoich projektów troszkę więcej realizmu…, jednak abstrakcja, pop-art oraz anime, czy cartoon to motywy, jakie jestem w stanie robić godzinami. I nie czuję się w żaden sposób zmęczony! 😀

M.W.: Z tego co pamiętam brazylijskie ju-jitsu było twoją pasją i stanowiło odskocznię od pracy. Czy mimo trudnej sytuacji, która pokrzyżowała nam wszystkim tegoroczne plany, uważasz ten sezon za owocny?

K.T.: Niestety nie. Moje ostatnie zawody odbyły się w grudniu 2019 roku. Już podczas ich trwania walczyłem z kontuzją. Przez uraz ominęły mnie mistrzostwa Europy w Lizbonie. Później, kiedy wróciłem do sprawności, kolejne mistrzostwa innej federacji w Rzymie zostały odwołane.  Wraz z trenerem byliśmy perfekcyjnie przygotowani, ale musieliśmy odpuścić – zresztą pandemia zmusiła wielu zawodników do rezygnacji z tego turnieju. Kiedy po 2-3 miesięcznej przerwie mogliśmy w końcu wrócić na salę i trenować w normalnych warunkach, odezwała się moja stara kontuzja. Dodatkowo złamałem rękę. Jednak nie poddaję się – mam zamiar jeszcze w tym roku wystartować i chociaż po części uratować ten sezon.

M.W.: Jakie masz plany na resztę tego roku? 

K.T.: Jestem w trakcie budowy domu i wszystko co jest związane z tym przedsięwzięciem, zabiera większość wolnego czasu i nerwów… więc z pewnością będę chciał gdzieś polecieć, odpocząć, wrócić do nurkowania. Muszę też skupić się na moim salonie. No i jeśli żona, rodzina jak i zdrowie pozwolą chciałbym wystartować jeszcze na jakimś dużym turnieju, jak już wcześniej wspominałem. Brakuje mi tego! 🙂

M.W.: Dziękuję ci za wywiad!

K.T.: Pozdrawiam gorąco!

Przydatne linki