Zamieszkujący „lasy pomorza” artysta, którego projekty urzekają swą nieoczywistością. Szogun Ciernistych Krzewów, ponieważ takim pseudonimem posługuje się ten tatuator, łączy pasję do sztuki tatuażu z silnym zamiłowaniem do podróży. A zwiedził niejeden egzotyczny kraj! Zdobyte podczas wypraw doświadczenie przekłada na swój warsztat. Ponadto, pozostaje otwarty i wyczulony na otaczające go środowisko, z którego pełnymi garściami czerpie inspiracje. Szogun podkreśla, że można odnaleźć ją we wszystkim; trzeba jedynie umieć spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy. Jestem pewna, iż wielu z Was po lekturze tego wywiadu, przynajmniej spróbuje postrzegać rzeczywistość z większą uważnością!
O stylu tatuażu i źródłach inspiracji
M.W.: Twoje prace, choć monochromatyczne, łączą w sobie kilka stylów tatuowania. W jakiej stylistyce czujesz się najlepiej?
Sz.: Jest to oczywiście blackwork, dotwork, lub tatuaż graficzny; jeśli mam posługiwać się ogólnym nazewnictwem. Cały czas szukam swojej stylistyki; w tym momencie mojej kariery zmierzam ku abstrakcji i kolażom. Staram się również sięgać po jak najprostsze formy i wplatać je w rysunki, tak aby tworzyły zgrabną, spójną całość. Dużą uwagę przywiązuję do estetyki moich projektów. Prace te, mimo iż wykonywane są wyłącznie w czerni, muszą być jak najbardziej skontrastowane. Nie lubię, jeśli kompozycja jest przesycona elementami. Odpowiedni balans to niezwykle istotny aspekt pracy, ponieważ dzięki niemu nawet po latach tatuaż będzie wyglądał czytelnie. Czasami mam problem z opisaniem tego, co chciałbym stworzyć i osiągnąć, ale gdy głębiej się nad tym zastanowię to myślę, że takie ciągłe eksplorowanie tego środowiska działa in plus.
M.W.: Próbowałeś kiedyś wprowadzić kolor do swoich projektów, czy jednak pozostajesz wierny czerni?
Sz.: Od samego początku taki był mój zamysł, w zasadzie nigdy nie myślałem o dodaniu kolorów do moich prac. Myślę, że czerń jest prosta i wystarczająca.
M.W.: Co cię inspiruje?
Sz.: Zauważyłem, że skrajne sytuacje pobudzają kreatywność; wtedy kiedy w moim życiu dzieje się sporo lub odwrotnie, gdy panuje w nim całkowity spokój. Te dwa bieguny chyba pomagają mi wydobyć z siebie najwięcej. Staram się wówczas jak najszybciej przelać przychodzące pod wpływem chwili pomysły na papier. Uważam, iż inspiracje można znaleźć wszędzie; wystarczy tylko otworzyć oczy na to, co dzieje się wokół nas. Musimy się na nie uwrażliwić, spojrzeć z innej perspektywy i połączyć ze sobą te elementy. Najbardziej inspirujące dla mnie, w zupełnie losowej kolejności, są: podróże, spotkania z ludźmi, muzyka, natura oraz różne sytuacje życiowe.
Jak to wszystko się zaczęło…?
M.W.: Być może to banalne, aczkolwiek bardzo ważne pytanie, z perspektywy dalszej rozmowy – jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z tatuowaniem?
Sz.: Tatuować zacząłem sam, w domu. Chwyciłem za maszynkę po długich namowach ze strony mojej dziewczyny oraz najbliższych; niestety przez długi czas nie mogłem zebrać się w sobie i nie chciałem ich słuchać. Jednak teraz jestem im dozgonnie wdzięczny, bo była to najlepsza decyzja. Najpierw odłożyłem trochę kasy na sprzęt, żeby przez najbliższe pół roku zająć się wyłącznie rysowaniem i dziaraniem. Nie zamierzałem poświęcać się innej pracy w tym okresie… i już po kilku miesiącach wiedziałem, że to się uda! 🙂
M.W.: Czy żałujesz jakiś decyzji, które podjąłeś na początku swojej kariery?
Sz.: Chyba niczego nie żałuję…, może tylko faktu, iż nie zacząłem wcześniej. Ale widocznie tak miało być. Wszystko, co działo się wcześniej, doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz.
M.W.: Zaangażowałeś się we współpracę ze znaną marką odzieżową Medicine – czy chętnie przystajesz na tego typu propozycje? A może masz na koncie jakieś inne osiągnięcia, którymi chciałbyś się pochwalić?
Sz.: Cały czas pozostaję otwarty na wszelkie propozycje! Tatuowanie to tylko jedna z rzeczy, którą chciałbym robić. W ostatnim okresie współpracowałem z zespołami muzycznymi z Londynu i Luksemburga, tworząc dla nich grafiki pod merch. W niedalekiej przyszłości chciałbym zająć się screenprintingiem. Myślę, że lepsze poznanie tej techniki otworzy mi drzwi do tego typu kolaboracji.
Guest spoty, klienci i rady dla początkujących tatuatorów
M.W.: Często gościsz na guest-spotach poza granicami Polski. Lubisz podróżować, zdobywać nowe doświadczenia podczas takich wizyt, czy może jest to wina klienteli w naszym kraju?
Sz.: Uwielbiałem podróżować od kiedy pamiętam. Podróże dają mi energię, jaka napędza mnie do dalszych działań. Szczęśliwie, dzięki tatuowaniu, mogę łączyć ze sobą te dwie pasje, więc staram się wykorzystać tę możliwość. Tatuowałem już w takich krajach jak: Kambodża, Maroko czy Kostaryka. Oprócz tego zwiedziłem spory kawałek Europy. Bez wątpienia wszystkie wyjazdy kształtują mój charakter; bagaż doświadczeń i przygód, jaki zebrałem, jest nieoceniony.
M.W.: Jakie osoby najczęściej zgłaszają się do ciebie z prośbą o tatuaż?
Sz.: Chyba nie mam określonego typu klienta; jest to raczej całe spektrum osób, w różnym wieku, o różnych narodowościach i profesji.
M.W.: Jesteś w stanie przypomnieć sobie najdziwniejszą sytuację, jaka przydarzyła ci się podczas pracy?
Sz.: Cóż było ich sporo, choćby ze względu na moje egzotyczne podróże. Kiedyś miałem klienta, któremu robiłem cover małej dziarki…, po czym on stwierdził, że chciałby w sumie tamten tatuaż z powrotem. A zatem wytatuowałem mu jeszcze raz to co, przed chwilą zakryłem, tylko że w innym miejscu.
M.W.: Jakiej rady udzieliłbyś początkującym tatuatorom?
Sz.: Działaj z pasji! Szukaj, ucz się, bądź pokorny i dużo nad sobą pracuj. Nie zapominaj jednak przy tym wszystkim o dobrej zabawie!