Autor fotografii w nagłówku; Daniel Matras: @matrasphoto
Droga do osiągnięcia sukcesu w zawodzie fotomodelki nie jest usłana różami; jednak grunt to się nie poddawać! Magda, znana w branży pod pseudonimem Sinni Suicide, uświadomiła mnie, że pewność siebie, oraz pełne oswojenie z wyglądem własnego ciała, przychodzi wraz z czasem spędzonym przed obiektywem fotografa. Cóż, praca z ludźmi (i jednocześnie wśród ludzi) bez wątpienia kształtuje charakter, a także stwarza okazję do poznania nietuzinkowych osób. Mam nadzieję, że lektura wywiadu z Sinni będzie dla Was właśnie taką namiastką spotkania w cztery oczy z naprawdę wyjątkową kobietą.
O pracy fotomodelki
M.W.: Od jak dawna zajmujesz się fotomodelingiem?
S.S.: Jakiś czas temu podczas rozmowy z koleżanką po fachu udało mi się to podliczyć – wychodzi na to, że pozuję do zdjęć już od 11 lat! Nie mam pojęcia jak to się stało 😀
M.W.: Wolisz pozować w sesjach grupowych czy lepiej pracuje ci się samej? Jakie są wady i zalety obu typów takich planów?
S.S.: Wiadomo, że milej pracuje się sam na sam z fotografem. W grupie łatwiej o wszelkie przejawy lenistwa, a co za tym idzie sesja niepotrzebnie rozciąga się w czasie. Podchodzę do robienia zdjęć bardzo profesjonalnie. Lubię, gdy cała ekipa trzyma się ustalonego harmonogramu i szanuje czas innych; a to często bywa zaburzone przy sesjach grupowych. Jednak możliwość poznania nowych osób oraz zetknięcie z ich odmiennymi sposobami patrzenia daje mi więcej satysfakcji.
M.W.: Czego nauczyło cię pozowanie przed obiektywem?
S.S.: Wciąż się uczę, fotomodeling to bardzo szybko i płynnie zmieniając rynek. W tej branży trzeba być elastycznym i skorym do nauki. Kilka razy zdarzyło mi się upaść czy dostać czymś po głowie, ale mimo tego się nie poddawałam. Pozowanie nauczyło mnie cierpliwości – jak to bywa przy każdej pracy, w której obcuje się z ludźmi. Nie raz, nie dwa czekałam na zdjęcia pół roku, czasem nawet dłużej; zwłaszcza wtedy, kiedy była to współpraca o charakterze komercyjnym. Dziś wiem jak czytać umowy i gdzie stawiać granice; nie tylko jeśli chodzi o czas publikacji, ale też w kwestii praw autorskich czy osobistych. Jednak najważniejsza lekcja (i mówię tu o tych pozytywnych aspektach pozowania) dotyczyła świadomości własnego ciała oraz jego wyglądu. Właśnie to skłoniło mnie do rozpoczęcia pracy w tej branży. Dzięki zdjęciom jestem dziś, nawet jeżeli z pozoru, bardzo pewną siebie kobietą.
M.W.: Pomysły na sesje zdjęciowe wychodzą zazwyczaj z twojej strony, czy jest to koncepcja fotografa, z którym w danym momencie współpracujesz?
S.S: Dziś współpracuję głównie komercyjnie, rzadko zdarza mi się pozować pro bono, czy TFP. Przy projektach kasowych wiadomo, że to klient narzuca mi formę i całą koncepcję. Artystyczne zdjęcia często są moimi pomysłami, chociaż jestem otwarta na propozycje fotografów, jeśli są zgodne z moimi poczuciem estetyki.
M.W.: Który z planów najbardziej zapadł ci w pamięć?
S.S.: Jeżeli chodzi o plany komercyjne, było to nagrywanie teledysku Hadesa. 3 dni zdjęciowe, wszyscy biegają wokół ciebie, a ty masz tylko 18 lat i czujesz się jak księżniczka. Zmęczona, ale księżniczka! Jeżeli chodzi o formy bardziej artystyczne – fotograficzne plenery w Chorwacji, organizowane przez Bartka Ninoverona. Wspominam je z nostalgiczną łezką w oku. Przepiękni ludzie, luźny klimat i długie, długie wieczorne posiedzenia przy winku oraz grach zespołowych.
Dram Explorers Bar – jak się to wszystko zaczęło?
M.W.: Jesteś również managerem Dram Explorers Bar w Poznaniu. Widziałam na zdjęciach w Internecie, że panuje tam niesamowita atmosfera! Powiedz mi proszę, jak to wszystko się zaczęło?
S.S.: Zaczęło się to nieco ponad rok temu. Miałam zszargane nerwy przez poprzedniego pracodawcę i stwierdziłam, że złożę tam CV. Udało mi się zdążyć w ostatni dzień rekrutacji, a moja rozmowa o pracę trwała 2 godziny. Od pierwszego momentu, kiedy tylko zaczęło się spotkanie rekrutacyjne z moimi obecnymi szefami, już byłam kupiona. Pracuję w gastronomii kilka dobrych lat i nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktoś miał tak wizjonerskie podejście do tej dziedziny gospodarki… a przy okazji utrzymywał dobrą atmosferę i jeszcze dbał o etykę pracy! Dram to miejsce, którzy tworzą ludzie – nie tylko nasi goście, ale cała wspaniała załoga wraz z szefostwem. Myślę, że w głównej mierze to buduje niepowtarzalny klimat. Liczą się nie tylko koktajle oraz kuchnia na wysokim poziomie, a samo podejście do człowieka. Traktowanie wszystkich tak, żeby poczuli się u nas jak w domu; czy są to goście, czy mój zespół – każdy ma czuć się zaopiekowany!
M.W.: Rozumiem, że jako osoba z rozwiniętym poczuciem estetyki pilnujesz, aby bar prezentował się w sposób ekstrawagancki i zaskakiwał zarówno karta jak i wystrojem?
S,S.: Przestrzeń Dramu to przestrzeń kreatywna – dbamy o to, aby wizualnie oddać ducha tego miejsca. Każde nasze menu to praca całego zespołu przez dwa miesiące nad tym, żeby wpuścić je na kwartał. Kończymy jedną kartę i pracujemy nad kolejną. Wszystkie inspirowane są popkulturą; mieliśmy menu wiedźmińskie, nawiązujące do Jamesa Bonda, a teraz mamy Alicję w Krainie Czarów – w wersji dla dorosłych! Wnętrze również aranżujemy pod kątem tematyki.Obecnie dwójka artystów i “roślinoholików” zarazem, stworzyła nad głowami gości instalację roślinno-kwiatową, z której zwisają karty do gry. Na ścianach wiszą grafiki jednego ze studentów ASP, przedstawiające losy kinky Alicji. Znajdziesz inny cocktailbar w Polsce, który robi takie cuda? 😀 (śmiech)
O pasji do tatuażu
M.W.: Pomówmy o twoich tatuażach! Czy mają jakieś znaczenie, a może pełnią wyłącznie funkcje estetyczne?
S.S.: Traktuję swoje ciało jak płótno i oddaję je w ręce różnych artystów, żeby ich prace zostały ze mną na zawsze. Robię dziary głównie ze względów estetycznych. Tylko do kilku z nich przypisuję jakieś znaczenie lub historię. Mam portret mojego ukochanego pisarza E.A.Poego na udzie, mam też totalnie klasyczne motywy z oldschoolowych flashy.
M.W.: Sporo osób na Instagramie wypowiada się na temat twojego tatuażu nietoperza… kto jest jego autorem i czy to miejsce było bardzo bolesne?
S.S.: Tatuaż jest autorstwa Krzysia Szeszko, robił go bardzo dawno temu, gdy jeszcze się uczył. Okropnie bolało – robiłam go na dwie sesje, bo jestem słabeuszem jeżeli chodzi o wytrzymałość. Miałam gorączkę i wymiotowałam…, ale było warto!
M.W.: Przywiązujesz się do danego studia bądź tatuatora, czy raczej decyzje o kolejnych wzorach podejmujesz spontanicznie?
S.S.: Decyzje podejmuję będąc pod wrażeniem czyichś prac. Pomysł musi przede wszystkim współgrać ze stylem. Mam dwa tatuażowe marzenia – zrobić plecy u Karoliny Wilczewskiej oraz wampirzycę u Marceliny Urbańskiej, bo jej styl pokrywa się w 100% z tym, co kocham w tatuażach.
M.W.: Jakie plany i marzenia chciałabyś zrealizować jeszcze w tym roku?
S.S.: Chciałabym dłuuugi urlop i wytatuować sobie nogi, bo są zbyt “cieliste” 🙂
Zaobserwuj Sinni na Instagramie i skorzystaj z 50 złotych zniżki na rezerwację tatuażu poprzez InkSearch!