Blackwork bywa określany mianem „stylu hardkorowego” ze względu na swą specyfikę. Trudno się nie zgodzić; połacie czarnego tuszu, wbitego na przysłowiową blachę nie wszystkim przypadną do gustu. Jednak z pewnością nie jest to styl zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn! Eli, tatuatorka z Wrocławia, tworzy na co dzień kobiece kompozycje w czerni, którą (jak sama bardzo mocno podkreśla) wręcz kocha. Skąd więc czerpie inspiracje do kolejnych, geometryczno-blackworkowych projektów i co najbardziej ceni w sztuce tatuażu?
M.W.: Zdaje się, że najlepiej odnajdujesz się w blackworku? Dlaczego zdecydowałaś się tworzyć tatuaże w tej stylistyce?
E.: Uwielbiam blackwork oraz geometrię; trafiła w mój gust w 100%, ponieważ te style w tatuażu są najbliższe mi i mojemu poczuciu estetyki. Kocham czerń, kocham optical art, kocham wszelką iluzję, kocham alternatywną stronę sztuki tatuażu – stąd mój wybór. Innego by nawet nie było! Pragnę robić i robię takie projekty, które sama chciałabym nosić na swojej skórze. Jak już mówiłam, muszą trafiać w moje poczucie estetyki. Zawsze do tego dążę, nawet podczas coverowania innych dziar. Lubię podejmować się zakrywania starych tatuaży, ponieważ blackwork idealnie się do tego nadaje.
M.W.: Pytam, ponieważ niektórzy postrzegają blackwork jako styl, który nie pasuje kobietom. Spotkałaś się z taką stereotypizacją? Jak reagujesz na krytykę?
E.: Szczerze – pierwsze słyszę… wielokrotnie spotkałam się z opinią: „blackwork to już hardcore”. Faktycznie, nie przeczę. Jest to “ciężki” tatuaż, z pewnością nie dla każdego. Jednak nie uważam, by nie mógłby być kobiecy. Blackwork to nic innego jak kształty, tworzone za pomocą dużej ilości czerni. Tylko wyobraźnia twórcy stanowi barierę w układaniu z ich przeróżnych kompozycji. Blackwork może być organiczny, może być też cyberpunkowy. Nie raz, nie dwa miałam okazję tatuować kobiety. Tatuaże jeszcze bardziej podkreśliły ich kształty i były bardzo kobiece.
M.W.: Jak doszło do tego, że wylądowałaś we wrocławskim studiu Pręgi?
E.: Zobaczyłam informację, że studio Pręgi poszukuje nowego członka ekipy. Bardzo się ucieszyłam, bo znam i lubię Kasię, założycielkę salonu. Poza tym miejsce samo w sobie jest przepiękne i bardzo klimatyczne. Co prawda, w momencie naszej rozmowy, minął dopiero mój pierwszy tydzień pracy w nowym miejscu, ale odnajduję się doskonale w tej przestrzeni.
M.W.: Co cię inspiruje?
E.: W zasadzie; wszystko co mnie otacza. Natura, architektura przede wszystkim. Jestem uważnym obserwatorem, wrażliwym na kształty – uwierz, nawet kratki ściekowe potrafią być inspirujące!
M.W.: Bazując na twoich doświadczeniach: czy żałujesz jakiś decyzji związanych z twoją karierą?
E.: Absolutnie. Jestem dokładnie tu, gdzie miałam być.
M.W.: Zauważyłam, że współpracowałaś z Arturem, zajmującym się bodypaitingiem. Sposób, w jaki zdobi on ciała innych, bardzo przypomina prace tworzone przez zawodowych tatuatorów. Czy to dlatego, zdecydowałaś się z nim pracować?
E.: Artka znam od wielu lat. Jest wspaniałym artystą i “człowiekiem orkiestrą”, więc któregoś razu umówiliśmy się na spontanicznie malowanie i towarzyskie spotkanie. Ale to już przy okazji. Warto go obserwować, ponieważ mamy w Polsce niewielu tak znakomitych bodypainterów. Artur tworzy naprawdę nietuzinkowe prace!
M.W.: Czy chętnie angażujesz się w tego typu projekty lub sesje zdjęciowe?
E.: Jasne! Zawsze jestem otwarta na tego typu działania. Kiedy chodziłam do liceum plastycznego, nie raz robiłyśmy zdjęcia z moją przyjaciółką. Ona jest profesjonalnym fotografem. Cóż, ja nie uważam się za zawodową fotomodelkę, ale miałam do czynienia z pozowaniem przed obiektywem już parę razy.
M.W.: Jakie masz plany na przyszłość?
E.: Robić dobre dziary i przy okazji jak najwięcej podróżować. A reszta…, reszta sama się wyklaruje.
Autor: Marta Wierzba