Mariusz Kędzierski: przełamując bariery
Swój artystyczny talent odkrył w wieku 3 lat; od tamtego czasu nieustannie rozwija się zarówno na polu artystycznym, jak i w dziedzinie pomocy oraz działalności społecznej. Niepełnosprawność nie powstrzymała go przed wędrówką ze szkicownikiem przez ulice wielu europejskich miast: Berlina, Paryża, Aten, Rzymu czy Londynu. Mariusz ma na swoim koncie nie tylko międzynarodowe wystawy hiperrealistycznych rysunków; to utytułowany artysta oraz mówca motywacyjny. Cóż, o jego dokonaniach mogłabym rozpisywać się niemal bez końca. Lepiej jednak, jeśli on opowie Wam o swoich sukcesach – wówczas zrozumiecie, dlaczego zdecydowałam się na publikację naszej rozmowy, mimo że Mariusz nie jest związany ze światem tatuażu.
Sukces uczy pokory
M.W.: Zdobyłeś tytuł mistrza w konkursie “The Global Art Awards” w Dubaju w 2018 roku dzięki…, przypadkowemu spotkaniu na ulicy. Nie chcę wysuwać wniosków, że historia ponownie zatoczyła koło, ale miałam przyjemność poznać cię na wrocławskim rynku w podobnych okolicznościach. Czy możesz przybliżyć naszym czytelnikom historię spotkania, dzięki któremu zdobyłeś ten mistrzowski tytuł?
M.K.: Cóż, można powiedzieć, że to było nieprzypadkowe spotkanie z przypadkowym przechodniem! Doszło do niego dobre kilka lat przed „The Global Art Awards”. Poznałem wówczas chłopaka, który zwrócił uwagę nie na sposób w jaki rysuję, ale na portretowaną przeze mnie osobę. Rozpoznał w niej swojego znajomego i zapytał, czy mógłby zrobić zdjęcie mojej pracy, by je do niego wysłać. Udało nam się również chwilę porozmawiać. Dowiedziałem się wówczas, że mężczyzna którego rysowałem to znany, ukraiński model Arthur Tselishchev. Obecnie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, choć dzieli nas spora odległość, bo Arthur pracuje na Filipinach. W 2018 roku wcześniej wspomniana praca została zgłoszona anonimowo do konkursu w Dubaju. Gdy otrzymałem zaproszenie stwierdziłem, że…, w sumie nie mam nic do stracenia! Pojawię się na ceremonii i nawet jeśli nie uda mi się zdobyć żadnej nagrody, to kilka dni w Dubaju potraktuję jako krótkie „wakacje” (śmiech). Jednak, życie po raz kolejny bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, gdyż najpierw zdobyłem główną nagrodę w kategorii „realizm”, a następnie tytuł mistrza.
M.W.: To ciekawe…, czyli zgłoszenie do konkursu nie wypłynęło od ciebie lub osoby z twojego środowiska?
M.K.: Nie. Artyści nominowani w tym plebiscycie są objęci mecenatem różnych artystycznych placówek. Zazwyczaj galerie rokrocznie wysyłają zgłoszenia. Ja wystąpiłem jako twórca niezrzeszony, co tym bardziej napawa mnie dumą i wdzięcznością dla człowieka, który postanowił zaproponować moją kandydaturę.
M.W.: Mimo sukcesów na koncie nie sprawiasz wrażenia skrępowanego powrotem do prostoty i “sztuką uliczną”. Powiedz mi skąd w tobie tyle pokory?
M.K.: Kiedy rysuję na ulicy, zawsze wystawiam tablicę z krótkim opisem swojej artystycznej kariery oraz namiarami na profile w Internecie. Nie tak dawno pewna kobieta wczytała się w moją historię i zapytała: „jeśli to co piszesz na tej tablicy jest prawdą – po co tutaj siedzisz?”. A ja po prostu… to lubię! Uwielbiam spotykać nowych ludzi i cenię sobie każdą relację. Często żartuję, że ulica jest swoistym „nieinternetowym LinkedIn’em”. To właśnie tutaj można poznać ludzi i nawiązać znajomości, które odmienią nasze życie. W moim przypadku ta teza sprawdziła się niejednokrotnie. Mogę wyjść ze swoją sztuką do ludzi i poprawić komuś nastrój, jeśli akurat miał gorszy dzień. Ofiarowując swój czas i zaangażowanie w rozmowę z zainteresowanym przechodniem, zawsze czuję ogromną satysfakcję. Jeżeli tylko mogę się nim dzielić, staram się robić to jak najczęściej.
*środkowe zdjęcie - praca nagrodzona na "The Global Art Awards"
M.W.: No właśnie, wyczytałam na twojej stronie, że w 2015 przemierzyłeś ze szkicownikiem w ręku ponad 12 tysięcy kilometrów ulicami najpopularniejszych europejskich miast!
M.K.: To prawda. Projekt „Mariusz Draws” był swoistą przepustką ku organizacji wystawy w Nowym Jorku. Udało mi się pozyskać patronaty kilku większych, dobrze znanych stacji medialnych w Polsce, przez co zgromadziłem również fundusze na tę podróż. Z mojej wędrówki miał później powstać film dokumentalny, który chciałem dystrybuować dalej. Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z pierwotnymi założeniami. Mimo że zapłaciłem wykonawcom, film nigdy nie powstał. Z wyjazdu przywiozłem jedynie kilka zdjęć. Postanowiłem jednak w pełni wykorzystać potencjał zgromadzonych przeze mnie materiałów; którejś nocy coś mnie tknęło. Napisałem krótki artykuł, załączając do niego fotografie z podróży. Kiedy obudziłem się kolejnego dnia, nie mogłem wyjść z podziwu. Okazało się, że materiał stał się viralem. Internet oszalał, a moje nazwisko było najczęściej wpisywaną frazą w wyszukiwarce! W bardzo krótkim czasie z projektem, którego się wówczas podjąłem, zapoznało się około 120 milionów ludzi na świecie więc…, myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
M.W.: I tak oto zostałeś doceniony w wymiarze globalnym; wystawy w Nowym Jorku, Londynie czy Wiedniu, audiencja u prezydent Tajwanu, która również wiązała się z uhonorowaniem twoich umiejętności…
M.K.: Tak, udało mi się zaistnieć w kilku zagranicznych krajach. Kiedy ostatni raz byłem w Azji, miałem przyjemność poznać panią prezydent w Biurze Prezydenta Republiki Chińskiej. Możliwość zapoznania się z osobą, piastującą stanowisko tak wysokiego szczebla jest niesamowitym doświadczeniem; jednym z tych, jakie pamięta się do końca życia. Tym bardziej, że to nie ja składałem propozycję spotkania, a zostałem na nie zaproszony. Jeśli dobrze pójdzie, we wrześniu tego roku ponownie będzie można zobaczyć moje prace na Tajwanie. Jednak po raz pierwszy nie pojadę na własny wernisaż; podjąłem taką decyzję ze względu na pandemię.
M.W.: Nie każdy ma szansę poczuć tego typu emocje – jesteś w ogóle w stanie je opisać?
M.K.: Czerpię z tego ogromną satysfakcję. Przez długi czas, w zasadzie aż do osiągnięcia dorosłości, przez głowę by mi nie przeszło, że moje życie potoczy się w ten sposób. Jak słusznie zauważyłaś; niewielu ludzi ma okazję doświadczyć czegoś podobnego. Można byłoby doszukiwać się w tym wszystkim związku z moją niepełnosprawnością. Jednak…, nigdy nie poczułem, bym swoje sukcesy zawdzięczał zdrowotnym ograniczeniom – wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, iż najważniejszą rolę odgrywa tutaj moja otwartość, wdzięczność oraz pokora, o jakiej wcześniej mówiliśmy. Nie boję się używać takich słów jak: „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, a niestety niektórzy ludzie mają z tym problem. Szczere wyrażanie własnych potrzeb i emocji sprawia, że inne osoby zmieniają do nas swoje nastawianie; chcą odwdzięczyć się nam tym samym.
Ograniczenia są w naszych głowach
M.W.: Spotkałeś na swojej drodze wielu przychylnych ci ludzi ale…, kto był pierwszy? Kim jest osoba, która zaszczepiła w tobie pasję do rysunku?
M.K.: Od dziecka ciągnęło mnie do różnych, twórczych aktywności, więc tej pasji nikt we mnie nie zaszczepił. Potrzebowałem jednak docenienia. Kiedy opowiadam innym swoją historię lubię powtarzać, że poznajemy osoby, które często w danym momencie wierzą w nas bardziej, niż my sami. Ja miałem akurat szczęście i spotkałem wielu takich ludzi. Pierwszym z nich był Jerzy Fornalik, członek Polskiego Stowarzyszenia im. Janusza Korczaka. Dziś mogę śmiało określić go mianem mojego przyjaciela, chociaż dzieli nas niemal 40 lat różnicy wieku. Jako 16 latek miałem okazję uczestniczyć w prowadzonych przez niego warsztatach o tematyce równości i tolerancji. Czułem niesamowity niedosyt po wystąpieniu Jurka, ponieważ nie wspomniał ani słowem o osobach z niepełnosprawnościami. Postanowiłem więc do niego podejść i z nim o tym porozmawiać. Wtedy z jego ust padły słowa, których nie miałem okazji wcześniej usłyszeć:
„Przecież zarówno ty, jak i każda inna, niepełnosprawna osoba żyjecie w ten sam sposób, co ludzie bez ograniczeń zdrowotnych. O czym więc mam mówić? Fakt, że jesteś teraz, tutaj to niepodważalny dowód tego, że niepełnosprawności nie ma. Nie istnieje. To przeświadczenie siedzi wyłącznie w ludzkich głowach.”
Nie chcę zabrzmieć brutalnie, ale jeśli ktoś skupia się na negatywach, wyolbrzymia stan w jakim się znajduje, zamiast wykorzystać swoje możliwości – wówczas faktycznie, można określić taką osobę mianem niepełnosprawnej. Prawda jest taka, że najwięcej szkód wyrządzamy sobie sami niewłaściwym nastawieniem. Słowa Jerzego bardzo mocno zapadły mi w pamięć, przez co postanowiłem się przed nim otworzyć. Wyjawiłam, że rysowanie daje mi ogromną satysfakcję oraz poczucie spełnienia. Jurek zaoferował mi pomoc. Obiecał, że skontaktuje mnie z 3 placówkami, w których będę mógł zaprezentować sowie prace. Oczywiście…, targały mną wątpliwości. Nie byłem pewien czy zupełnie obca osoba weźmie mnie – wówczas nastolatka – na poważnie i wywiąże się z danego słowa. Jednak dwa tygodnie później, dokładnie 1 września 2010 roku, Jerzy napisał maila z informacją, że kilka placówek – w tym dom kultury oraz pewna niemiecka biblioteka – chcą wystawić moje rysunki, do czego doszło niespełna rok później bo już w 2011. Jak widać, wcale nie zaczynałem od galerii sztuki (śmiech)! Jednak dla tak młodej osoby sama możliwość wyjazdu do Niemiec była już bardzo dużym przeżyciem. Dzięki osobom takim jak Jurek umocniła się moja wiara w ludzi. Poczułem też, że chcę całkowicie oddać się działalności artystycznej.
M.W.: W licznych wywiadach wspomniałeś, że nie przypuszczałeś uczynić rysunku swoją pracą. Czym zajmowałbyś się, gdyby faktycznie twoja historia potoczyła się inaczej?
M.K.: I to jest naprawdę trudne pytanie…, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co innego mógłbym robić. Aczkolwiek miałem perspektywy na znalezienie zatrudnienia w zawodzie prawnika. Chciałem podążać śladami mojej siostry, a że byłem sumiennym uczniem i ukończyłem dobre liceum – miałem realne szanse by się tym zająć. Później, przez pewien czas, chciałem zostać psychologiem. Wtedy jeszcze nie umiałem tego określić, ale czułem silną, wewnętrzną potrzebę kontaktu i pomocy drugiemu człowiekowi. Jednak te plany również w pewnym momencie odłożyłem na bok. Mimo wszystko temat motywacji i inspiracji po jakimś czasie powrócił samoistnie i przewija się w moim życiu po dziś dzień, ponieważ zostałem mówcą motywacyjnym.
M.W.: No właśnie; twój charakter, charyzma i zainteresowanie psychologią doprowadziły do tego, że stałeś się ambasadorem agencji mówców motywacyjnych “Modern Area”. Są to spotkania dla osób z niepełnosprawnościami, czy też każdy może uczestniczyć w prowadzonych przez ciebie warsztatach?
M.K.: Szukałem kogoś, kto odciąży mnie w tej pracy, dlatego nawiązałem kontakt z agencją „Modern Area”. Osoby, reprezentujące tę firmę są moimi menadżerami i pomagają mi w przygotowaniach. Czasem, wśród wszystkich tych aktywności i zadań, już naprawdę brak mi czasu, żeby przygotować oraz rozesłać swoją ofertę, zatem naprawdę wiele zawdzięczam tej współpracy. Jeśli chodzi o moje warsztaty – każdy może w nich uczestniczyć. Owszem, zawsze staram się zwrócić uwagę na to, do jakiej publiczności się zwracam i pod tym kątem prowadzę mowę motywacyjną. Nigdy nie przygotowuję ich wcześniej, nie przeprowadzam spotkania wedle scenariusza. Nikogo też nie wykluczam; uważam, że wszyscy ludzie chętni do wysłuchania tego, co mam do powiedzenia, mogą wyciągnąć z moich warsztatów cenną lekcję.
M.W.: Czy w najbliższym czasie (mam na myśli tegoroczne wakacje) są planowane jakieś spotkania, na których można cię spotkać i posłuchać?
M.K.: Póki co nie mamy w planach żadnych otwartych warsztatów. Na większość spotkań trzeba zgłosić się nieco wcześniej. Aktualnie organizujemy zamknięte wydarzenia, wyłącznie na zaproszenie. Dużą rolę odrywa tu także bardzo słaba kondycja branży eventowej, która przez pandemię niestety nieco podupadła.
Nigdy się nie zatrzymuj!
M.W.: Nieustannie szukasz nowych wyzwań – czy zdarzyło ci się jednak jakiś cel porzucić, ze względu na trudności w jego realizacji? Do czego dążysz obecnie?
M.K.: Chyba nie… (śmiech)! Naprawdę nie potrafię przypomnieć sobie sytuacji, w której bym coś odpuścił. Każdy plan czy pomysł udało mi się zrealizować. Jestem człowiekiem bardzo ambitnym; w moim słowniku nie figurują określenia „niemożliwe” czy „zbyt trudne”. Mogę dać sobie czas, by przemyśleć jak inaczej podejść do pewnych spraw. Nigdy jednak nie porzucam swoich pomysłów. Obecnie moim priorytetem jest wydanie własnej książki. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy ujrzy ona światło dzienne…, ba! Dopilnuję, żeby tak się stało. Cóż, życie nauczyło mnie, że każdy dzień przynosi coś nowego, zaskakującego. W ciągu 24 godzin może zmienić się absolutnie wszystko. A ja się po prostu temu poddaję.
M.W.: Zdążyłam się już zorientować, że jesteś w ciągłej podróży…, kiedy jednak jesteś w Polsce – gdzie można spotkać cię na co dzień?
M.K.: Oczywiście na rynku we Wrocławiu! Tam staram się przychodzić jak najczęściej, zwłaszcza gdy pogoda sprzyja. W najbliższym czasie, poza wystawą na Tajwanie, nie planuję żadnych innych artystycznych działalności, choć otrzymałem kilka takich propozycji. Rysunki mojego autorstwa można nabyć; zainteresowanych zapraszam do odwiedzenia strony internetowej oraz profili na mediach społecznościowych. Wszystkie konta prowadzę samodzielnie, więc każda, kontaktująca się ze mną osoba może mieć pewność, że po drugiej stronie nie siedzi mój menadżer (śmiech)!