Ewa Mos – nowoczesność w oldschoolowej otoczce!
Chociaż w grafice stawia na nieszablonowe i nowoczesne rozwiązania, w głębi duszy jest tradycjonalistką. Upodobania Ewy znajdują odzwierciedlenie w sztuce tatuażu – jest wierna stylowi tradycyjnemu. W końcu nic nie „siedzi” tak porządnie, jak mocna kreska i jednolity kolor – nawet w problematycznych miejscach! Ewa, z zawodu grafik, ilustrator i fotograf, zapytana o zmianę narzędzi pracy na maszynkę odpowiada: „To jednak nie dla mnie – pracy w studiu tatuażu trzeba poświęcić się całkowicie, a ja lubię próbować i robić wiele różnorodnych rzeczy. Pewnie nie wytrzymałabym długo w jednym miejscu!” Cóż, nie da się ukryć, że nie brakuje jej artystycznego zmysłu i zapału – te projekty zachwycają nawet takich gigantów jak Samsung czy Adidas!
Przez różowe okulary…?
M.W.: Czy dobrze zrozumiałam, że zajmujesz się projektowaniem zawodowo od 2008 roku? To naprawdę szmat czasu! Jak zmieniło się Twoje podejście do grafiki i ilustracji na przestrzeni lat?
E.M.: Jeżeli chodzi o zmiany w podejściu do mojej pracy to z perspektywy czasu widzę, jak daleką drogę przeszłam, jak mimo pewnej konsekwencji, mój styl nadal się zmienia i ewoluuje. W starych projektach często dostrzegam chaos, chęć poszukiwania, a czasem pewne niedokładności. Dzisiaj mam w sobie więcej spokoju, pewności oraz staranności. Usiłuję trzymać się ustalonego ładu w tworzeniu, chociaż myślę (i mam nadzieję), że jeszcze sporo nauki przede mną, bo jest to niekończący się proces. Zmieniła się także tematyka wykonywanych przeze mnie prac, mimo że wszystko co tworzyłam do tej pory nadal jest mi bliskie i wciąż w nich występuje. Natchnienie czerpię głownie z natury, ale niekoniecznie dosłownie. Lubię abstrakcyjne, organiczne formy i to pewnie nigdy się nie zmieni, tym bardziej, że przyroda to niekończące się źródło inspiracji. Zaczynałam totalnie analogowo, dzisiaj rysuję głownie na tablecie. Moim ulubionym sposobem ekspresji nadal jest obrysowywanie zdjęć – digital zdecydowanie to ułatwia, chociaż wolę papier i ołówek. Już w 2008 roku wpadłam na pomysł połączenia obu pasji: fotografii z ilustracją. Wydaje mi się, że całkiem nieświadomie popchnął mnie ku temu obejrzany w dzieciństwie film Dinsey’a „Mary Poppins”, stworzony przy wykorzystaniu rotoskopu. Napisałam nawet o tym swoja pracę licencjacką. Obrysowując zdjęcia udało mi się stworzyć swoistą hybrydę rzeczywistości z wyobraźnią. Przez lata słyszałam, że jest to dziwne. Zapewne z tego powodu klienci byli nastawieni sceptycznie w stosunku do tej techniki. Dzisiaj weszła ona do mainstreamu, a ja nie jestem już takim kosmitą.
M.W.: Cofnijmy się zatem jeszcze troszkę wcześniej – co spowodowało, że w ogóle zaczęłaś działać w sferze artystycznej?
E.M.: Jako berbeć – prócz marzeń o byciu syrenką – zawsze chciałam rysować zawodowo. Serio! Pierwsze ilustracje do dyktowanych mamie opowiadań popełniłam tuż po tym, jak zaczęłam mówić. Fascynowały mnie ilustrowane książki dla dzieci, a w szczególności te nieszablonowe, przykładowo: “Androny” Jana Brzechwy, ilustrowane przez Bohdana Butenko. Być może zabrzmi to dziwnie, ale szeroko pojmowany design czy kreatywność od urodzenia stanowiły największą część mojego życia; chociaż w rodzinie nikt się tym nie zajmował. Interesowałam się modą, fotografią no i rysunkiem oczywiście. Kochałam komiksy oraz ilustrowane gazety. Kiedy dostęp do Internetu był lepszy, spędzałam długie godziny na przeglądaniu stron z grafiką, ilustracjami lub sztuką. W grach interesował mnie ich aspekt wizualny, wykonanie. Momentami naprawdę trudno mi wytłumaczyć tę fascynację!
Do szkoły plastycznej dostałam się w wieku 12 albo 13 lat i właściwie wtedy przygoda z tworzeniem grafiki zaczęła się “na poważnie”. Dała mi ogromne możliwości rozwoju, ale wspominam ten okres również jako ciężką harówkę.
M.W.: Od jakich firm bądź marek najczęściej otrzymujesz zlecenia?
E.M.: Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się, że nie ma jakiegoś określonego typu. Zdarzało mi się pracować z globalnymi markami – Samsung czy Adidas – ale podejmowałam się współprac także z mniejszymi firmami, dużymi wytwórniami muzycznymi oraz kompletnie niezależnymi artystami. Staram się unikać zleceń od prywatnych osób, ale nie mam okazji wykonywać ich zbyt często. Z przyjemnością robiłabym więcej projektów dla branży modowej czy to w reklamie, czy w prasie – zauważyłam, że to trudny rynek dla takiego stylu jak mój. Mam nadzieję, że w przyszłości, w jakiś sposób się to zmieni!
Tatuaż musi być twoim życiem. Chociażby dlatego nie mogłabym zająć się nim na poważnie, bo nie wyobrażam sobie rzucać tego, co robię obecnie. Uwielbiam testować swoją kreatywność na wielu polach, a związanie się z jedną dziedziną mogłoby mnie szybko znużyć.
M.W.: Przy jakiego typu projektach najlepiej ci się pracuje?
E.M.: Zdecydowanie przy takich, które dają mi pełną swobodę działania. Dużą rolę odgrywa też zaufanie klienta. Kiedy czuję, że przychodzi do mnie, bo podoba mu się mój styl, to prawdopodobnie będzie bardzo udana współpraca! Lubię również działać przy kampaniach “szytych na miarę”. Takimi były kolaboracje z Top Model czy Disney’em. Od etapu pomysłu, projektowania, poprzez sesję, szkice na planie, współpracę z fotografem Jackiem Kloskowskim oraz finalnie robienie ilustracji – wszystko tworzyło spójną całość. Jak puzzle! Klient też był bardzo zadowolony, bo wówczas nie wniósł żadnych poprawek i przyjął projekt bez zarzutu. Odbieram to jako najlepszą pochwałę! Sama też byłam usatysfakcjonowana ostatecznym efektem, a to się u mnie rzadko zdarza (śmiech)!
M.W.: Swoją działalnością otarłaś się również o środowisko tatuażu; w 2018 roku twoje prace zostały zaprezentowane na wystawie podczas 13 edycji krakowskiego “TATTOOFEST”. Jak wspominasz tamto wydarzenie?
E.M.: Świetne doświadczenie! Cieszę się, że mogłabym być tego częścią! Udział w konwencie zaowocował przede wszystkim naprawdę fajnymi znajomościami; poznałam wielu świetnych ludzi! Mogę poszczycić się także okładką magazynu TATTOOFEST. Malowałam wówczas buty dla marki Puma dzięki TEAL – a zawsze chciałam tego spróbować. Jedynym, znaczącym minusem była pogoda. Niemal zemdlałam przy malowaniu muralu (postanowiłam spędzić TATTOOFEST naprawdę aktywnie ;)), a było wtedy naprawdę mega gorąco. Oczywiście obserwacja tak wielu topowych artystów przy pracy stanowiło nie lada gratkę i ogromną dozę inspiracji. Było super; chętnie powtórzyłabym to wszystko jeszcze raz!
Szczerze o sztuce tatuażu
M.W.: Czy przed konwentem miałaś wcześniej do czynienia ze środowiskiem tatuatorskim?
E.M.: Mam sporo grono znajomych w środowisku tatuatorskim; poza tym tatuaż interesuje mnie jako dziedzina sztuki. Nigdy oficjalnie nie współpracowałam z żadnym studiem, ale zdarzyło się, że ludzie tatuowali sobie moje wzory – zawsze jest to dla mnie ogromne wyróżnienie i wielkie WOW. W końcu ktoś chce uwiecznić moje bazgroły na swoim ciele, na zawsze.
M.W.: A czy sama, personalnie – jesteś fanką tej sztuki? Posiadasz jakieś tatuaże? I kto jest ich autorem?
E.M.: Kocham tatuaż i od dziecka wiedziałam, że będę kiedyś wydziarana! Często inspiruję się tatuażami, w szczególności moim ulubionym stylem – oldschoolem. Uwielbiam całą otoczkę kulturową związaną z nim oraz wzory; tę specyficzna kreskę. Traktuję tatuaż jak pełnoprawną dziedzinę sztuki i mam ogromny szacunek dla tatuażystów. Kiedyś, przez chwilę nawet myślałam o tym zawodzie, ale zniechęcił mnie bliski (dosłownie) kontakt z klientem i krwią. Chociaż w życiu popełniłam parę “baboli” na chętnych znajomych (do dziś nie rozumiem dlaczego się na to zgodzili)!
Sama mam mnóstwo tatuaży. Nie wyobrażam sobie siebie bez nich, chociaż od paru lat nic nowego mi nie przybyło, to znów nabrałam apetytu na kolejną wrzutę (niekiedy tatuatorzy troszkę mnie hejtują, bo mam na sobie tylko czarne flashe, ale właśnie taka stalówka podoba mi się najbardziej). Żartuję, że moim “osobistym artystą” jest Piotr Melnyczuk, bo większość tatuaży mam właśnie od niego. Ufam jego doświadczeniu w 100% i bardzo cenię jego pracę. Tatuaż po wewnętrznej stronie dłoni od 7 lat trzyma się w nienaruszonym stanie! Moje ciało zdobili także: Roman Zarzeczny, Glue Sniffer, Paluch Kobra, a podczas wspomnianego TATTOOFESTu udało mi się dorwać Patryka Hiltona, którego prace również bardzo lubię i jestem ogromną fanką.
M.W.: Gdybyś miała możliwość chwycenia za maszynkę i nauki pod okiem profesjonalnego tatuatora – zrobiłabyś to? Chciałabyś zajmować się dziaraniem profesjonalnie, czy jednak cenisz sobie swoją pracę na tyle, że nie zamieniłabyś jej na nic innego?
E.M.: Tak jak już wspomniałam, miałam w swoim życiu epizod, podczas którego poważnie rozważałam taką decyzję! Bardzo mnie ta sztuka pociąga, nawet dziś – ale chyba nie byłabym na tyle zdeterminowana by przekuć dziaranie w swój zawód. Wiem ile wysiłku kosztuje nauczenie się tej profesji, doskonalenie swojego kunsztu…, trzeba poświęcić się temu w 100%. Tatuaż musi być twoim życiem. Chociażby dlatego nie mogłabym zająć się nim na poważnie, bo nie wyobrażam sobie rzucać tego, co robię obecnie. Uwielbiam testować swoją kreatywność na wielu polach, a związanie się z jedną dziedziną mogłoby mnie szybko znużyć. Przysłuchując się opowieściom moich przyjaciół tatuatorów, czy to o wątpliwej higienie niektórych klientów, czy to nadmiernej potrzebie bycia kontaktowym… przy moim introwertyzmie i wstręcie do krwi, pomysł mógłby nie wypalić (śmiech)!
M.W.: Jak mogą skontaktować się z tobą osoby zainteresowane współpracą? Gdzie mogą cię znaleźć?
E.M.: Zapraszam na mój Instagram oraz fanpage na Facebook’u Ewa Mos Illustrations – ostatnio troszkę zaniedbałam moje social media, ale powoli budzę się z zimowo – covidowego snu i mam zamiar być bardziej aktywna. Zapraszam także na moją stronę ewamos.com oraz do kontaktu przez email: ewa@ewamos.com