Myślę, że podejmując temat znaczenia oraz wartości tatuatorskiego warsztatu w sztuce, nie mogłam trafić na lepszego rozmówcę. Kuba Kujawa, pracujący na co dzień w poznańskim salonie Tattoo.pl, jest osobą, która może wypowiadać się w imieniu obu środowisk. Mimo iż sam nie określa się mianem artysty, jego rzemiosło oraz dorobek (zarówno malarski jak i tatuatorski) umożliwiają mu spojrzenie na obie dziedziny okiem profesjonalisty. W jaką stronę podąża branża i czy czasy dominacji mediów społecznościowych tak naprawdę sprzyjają jej rozwojowi? Na te pytania postaramy się odpowiedzieć w tym wywiadzie.
M.W.: Ukończyłeś́ Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu; czy uważasz, że odebrane na uczeni wykształcenie czyni cię̨ lepszym tatuatorem?
J.K.: Moim zdaniem to nie do końca tak działa. Z jednej strony oczywiście – jest wielu tatuatorów, którzy są również bardzo dobrymi artystami, co dodaje ich pracom oryginalności i polotu. Ale jest też druga część tej grupy; to ludzie, którzy są dobrymi rzemieślnikami i poruszają się w obszarze jakiejś określonej stylistyki (np. old school) z mistrzowską precyzją. Podsumowując, oczywiście lepiej mieć zaplecze artystyczne, jednak nie oznacza to, że bez niego będziemy gorszymi tatuatorami. Może artystami, ale nie tatuatorami. Zresztą dzisiaj – w czasach, kiedy mało już zostało prawdziwych artystów czy malarzy, a uczelnie artystyczne są obsadzone profesorami, którzy w życiu nie namalowali obrazu – nawet edukacja artystyczna nie daje gwarancji rozwoju twórczego. Niejednokrotnie tatuatorzy, których poznałem (a nie mieli wykształcenia plastycznego) bili na głowę moich znajomych z ASP, jeżeli chodzi o kunszt i warsztat rysunkowy.
M.W.: Dlaczego zdecydowałeś́ się obrać taką ścieżkę zawodowej kariery?
J.K.: Od dziecka malowałem, rysowałem, słuchałem punk rocka i jeździłem na desce, więc zainteresowanie tatuażem przyszło naturalnie. Już przy okazji robienia sobie pierwszych tatuaży w okolicach 2002 roku myślałem, żeby zacząć…, ale na poważnie zająłem się tym fachem w 2009 roku.
M.W.: Pytam, ponieważ̇ mimo zmieniającego się, społecznego nastawienia, tatuaże nie są w społeczeństwie postrzegane jako górnolotna forma sztuki.
J.K.: Na pewno w niektórych kręgach ludzie postrzegają tatuaż jako sztukę mniejszego kalibru. Kiedy studiowałem na ASP wielokrotnie słyszałem, iż tatuaż jest efekciarski i kiczowaty. To całkiem zabawne, ponieważ od czasu do czasu docierają do mnie informacje, że kilka osób, które jeszcze niedawno miały niepochlebne zdanie na temat tej sztuki, od jakiegoś czasu się nią zajmuje. Jak widać samo nastawienie ewoluuje i ludzie z kręgów artystycznych zaczynają się tą niszą interesować. Z jednej strony wpływa to pozytywnie na branżę, bo dzięki temu jesteśmy traktowani poważnie. Z drugiej jednak niesie to ze sobą wiele minusów… pretensjonalność, jaka niejednokrotnie cechuje działania artystyczne z zakresu sztuki współczesnej, wkrada się powoli do naszego pięknego rzemiosła. Myślę, że już niedługo będziemy świadkami mocno snobistycznego podejścia do tatuażu. Czegoś na zasadzie minimalistycznych tatuaży w postaci jednej kreski, których my „jako ignoranci” nie zrozumiemy. Oczywiście taki wzór kosztowałby zdecydowanie więcej niż całodzienna sesja solidnego tatuowania, biorąc pod uwagę „elitarne namaszczenie artysty w pakiecie”. Troszkę obawiam się momentu, w którym tatuaż będzie definiowany w dokładnie taki sam sposób jak sztuka, bo ten świat (moim zdaniem oczywiście) jest bardzo specyficzny i podlega całemu spektrum nieczystych mechanizmów rynkowo-promocyjnych, jakie nie do końca popieram.
M.W.: Każda osoba, pragnąca w przyszłości chwycić za maszynkę, powinna najpierw zaznajomić się z elementarną wiedzą dotyczącą sztuki?
J.K.: Zdecydowanie znajomość historii sztuki pomaga. Jeżeli klient przynosi mi określoną rzeźbę czy obraz jako referencję, to wiem kto jest autorem i z jakiego okresu dane dzieło pochodzi. Ułatwia mi to zrozumienie koncepcji oraz stanowi solidną „podkładkę” pod tatuaż, przez co mogę uzupełnić kompozycje o inne prace z tej epoki. Biegłość rysunkowa jest równie istotna – nie musimy uczyć się wszystkiego od początku; wystarczy przestawić myślenie na bardziej „tatuażowe”.
M.W.: Czy każdy tatuator może nazywać się artystą?
J.K.: Nie wiem, jeżeli ktoś odczuwa taką potrzebę – czemu nie. Ja sam w czasach, w których artystami są ludzie “pakujący gówno w puszkę”, nie określam się tym mianem. Wolę być nazywany rzemieślnikiem, ale na pewno nie będę nikomu zabraniał tytułowania się tak jak chce.
M.W.: Miałeś możliwość zaprezentowania swoich prac malarskich na wernisażu w Poznaniu. Czy tatuaż to dobry grunt dla organizacji tego typu wydarzeń́? A może twoim zdaniem nie znalazłyby one odbiorców w tym środowisku?
J.K.: Tak, jakiś czas temu odbyła się moja pierwsza (od kilku lat) wystawa. Nie było mnie w Polsce prawie 5 lat więc nic nie pokazywałem publiczne, ale cały czas malowałem, więc miałem trochę prac do zaprezentowania. Wystawa odbyła się z dala od galeryjnych murów w bardzo fajnym, poznańskim coctail-barze “MIASTO”. Była dużym sukcesem; miejsce odwiedziło wielu zainteresowanych, za co każdemu z osobna bardzo dziękuję. Moim zdaniem tatuaż zawsze przyciąga więcej osób przez swój komercyjny charakter. Myślę, że wystawy związane z tą niszą mogą cieszyć się większym zainteresowaniem, niż te tradycyjne, odbywające się w galeriach. Wiele lat spędziłem chodząc na wernisaże lokalnych twórców w Poznaniu i muszę stwierdzić, że niestety jest to dość hermetyczne środowisko. Finalnie skutkuje to tym, że te ta grupa sama się ogranicza. W moim odczuciu klasyczne wystawy sztuki są skierowanie do określonego odbiorcy; te związane z tatuażem cechuje większa otwartość oraz mniejsza elitarność czy pompatyczność.
M.W.: Opowiedz proszę o tym co cię inspiruje – zarówno w malarstwie jak i w sztuce?
J.K.: Odpowiedź jest banalna – życie, w każdym aspekcie, jest dla mnie inspiracją. Emocje, które odczuwamy, muzyka, przyroda, cielesność; tak naprawdę wszystko co nas otacza stanowi moje źródło inspiracji. Miewam miesiące „odcinania kuponów”, podczas których realizuję pomysł z przeszłości…, ale mam też chwile, w których magazynuję inspiracje na kolejne obrazy.
M.W.: Jako człowiek z tak dużym doświadczeniem i osiągnięciami na koncie czujesz, iż mógłbyś uczyć innych? Wskazywać właściwą drogę dalszego, artystycznego rozwoju?
J.K.: Myślę, że zdecydowanie bardziej kompetentny czułbym się ucząc malarstwa. Chciałbym mieć czas, żeby móc pomagać innym odnaleźć właściwą drogę i realizować się twórczo. Niestety dzisiaj w wielu dziedzinach twórczych panuje swojego rodzaju “wolna amerykanka”. Ludzie nie chcą spędzać czasu na uczeniu się podstaw. Żyjemy w „instaczasach”, gdzie z jednej strony możemy dużo wyciągnąć dzieki toutorialom na platformach takich jak YouTube, ale przez to chwytamy zbyt wiele srok za ogon. Odbywa się to na zasadzie: “chcesz być fotografem – kup se pro aparat i myk – już nim jesteś!” Z nostalgią słucham historii o ludziach, którzy uczyli się rzemiosła od mistrza w danym fachu. Dziś wszystko jest na wyciągniecie ręki, przez co stało się miałkie. Może to śmieszne, ale mam takie marzenie, w którym prowadzę malarską rewolucję i wracamy do korzeni edukacji artystycznej (śmiech)! Uczelnie artystyczne działają w imię zasady: „witaj na pierwszym roku, już jesteś artystą”, a tak nie powinno być. 5 lat solidnej edukacji artystycznej, tysiące zrealizowanych analiz postaci oraz namalowanych martwych natur. Niestety zauważyłem, że wszyscy pomału adaptujemy się do naszych czasów i każde kolejne pokolenie malarzy czy tatuatorów ma mniej przykręcaną przysłowiową “śrubę”. Są po prostu mniej cierpliwi, mają mniej czasu na rozwój. Co do tatuażu to raczej nie widzę się w roli guru. Myślę, że jest wielu innych tatuatorów, którzy chętnie wezmą kogoś pod swoje skrzydła, ja na chwilę obecną niestety nie mam czasu, aby móc konkretnie się do tego zabrać.